Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Zbiór 3

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> CHRISTINE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:07, 23 Lut 2009    Temat postu: Zbiór 3

IKONA

dałeś mi błękitną sukienkę
przypiąłeś skrzydła
domalowałeś złote tło
na lipowej desce napisałeś
pomost między światami
ziemskim i niebieskim

czerwień nagłym przypływem
ożywia zaśniedziałe sprężyny
zwykłych ludzkich pragnień

przez sterty spękanych kamieni
przebija się strumień chłodnej wody
odbitym światłem rzuca cień

moje przeznaczenie dotarło do celu
sypią się gwoździe rygle gongi
do czarnej dziury ulatnia się
smolisty zapach terpentyny

budzę się w gęstwinie traw
pełnej kwitnących mleczy
mam na sobie błękitną sukienkę


Re mini scencje zielonkowskie
/Majce J./

Majka zielonkowska

Majka oszczędza czas na codziennym
szukaniu kluczy
co wcale nie zmniejsza ich ciężaru
spotęgowanego ex post twarzy
i post factum rozpoczętych projektów
zagrożonych miotaniem pomiędzy
pojemnością domu a sednem rzeczy
ogórkiem kwitnącym w cieniu kasztana
głosem w słuchawce wzywającym
do szaleńczej jazdy zatłoczonymi ulicami
aby zdążyć na czas

nawlekając godziny na tyczki
po których pną się kwiaty nasturcji i fasola
walczy z umiarem
przepływającym w arkadach
strugami wiśniowego soku


Dom kobiet

spod araukarii sennie w zwieńczenie witryny
motyw roślinny liście splecione z winnym
gronem zamyślenia wyszlifowane
do poleru lustra szklanych obwiedzeń
porcelanowe filiżanki drżącym głosem kobiet
w cichej rozmowie z deskami podłogi

myślę o tej która pierwsza ustawiła w salonie
pachnące spirytusową politurą meble
jak ładnie szeptała w tańcu od cynamonowej
toaletki głaszcząc w przelocie okrągły stół

do portretu naturalnej wielkości
na którym zbyt poważna jak na swój wiek
smukła panna z długim warkoczem
koszyk pełen kwiatów wplątany w fałdy ciemnej sukni
zakłopotanie jakby już wtedy wstyd jej było sentymentu
absurdalnie nieprzystającego do ponurych wizji

samowar tulski wszedł w skład pakowanych
pośpiesznie bagaży pociąg zakrętem ominął sybir
malarz w ostatnim momencie uchwycił
cień uśmiechu w lewym kąciku jej ust


Wydma i glinianki

co zgodne z rytmem istnienia nie łamie
tylko wygina na wietrze
odrasta i kwitnie kwiatami cukinii
pnie się szparagową fasolką
czeka cierpliwie na misterium podlewania
celebrowane przez panią Helenkę
zwykle gubi przy tym okulary
zawieszone na porzeczce

wydma przycupnięta pod domem
wypije każdą kroplę wody
przepompuje w błotniste uroczysko
a stamtąd w glinianki w czarny staw
w zarośla w widma topielic
czterech panien w dzień po maturze
złączonych równoległym trzepotem
łabędzich skrzydeł

noc w Zielonce z egzotyczną nutą perfum
mix szczypiorku szałwii mięty i maciejki
ma twarz kobiety z cieniem uśmiechu
w lewym kąciku ust plus ratio quam vis
w paradoksie historii fakt że można przeżyć
cara rewolucję dwie wojny światowe
mając pod sobą oswojoną wydmę


Epilog

prawda ukryta jest w kobiecym brzuchu
pomiędzy linią życia a linią serca
kruche jest wszystko oprócz żył
stalowych mięśni ud i pancerza przepony

rozsądek sprzężony w walce
o prawo do buntu do praw natury
zerwanie więzów zostawia bliznę
otarcie o absurd w kontynuacji

ale w szpary między deskami podłogi
można wrzucić niepotrzebny balast
świadomość nie urodzonych istnień
nienazwany strach i bezpiecznie zasnąć
przy otwartym oknie pod araukarią



Czereśnie
"Kto czyta książki, żyje podwójnie" Umberto Eco; Imię Róży



w południe przyleciał do mnie tata
poprosił o dobrą książkę
bo się nudzi
dałam mu Umberto Eco
- prawdę powiedziawszy
ze względu na grubość

przełamał ją na pół

podzielę się z mamą
wiesz ona siedzi na czereśni
i pisze wiersze
że niby nie ma co czytać
a przecież są moje harlekiny

odfrunął zakłopotany

załopotały skrzydła sierpówek
rozkołysały się gałęzie drzewa
spadło dla nas trochę owoców
martwi mnie że już się kończą

na samym czubku drzewa
jeszcze czerwienieją
lepkie od soku
na wpół wydziobane przez ptaki


Magnolia

na szary mysi strach bliźniego
ratunkiem gest macierzysty
jednoramienny podłużny chodnik
biegnący wzdłuż osi pewności
że cud bywa jak grzane pierwszymi
promieniami doczekanej wiosny
wielkie kwiaty na gołych patykach

na egzotycznych lampionach
wydanych na widok zachłannych oczu
tajemnice wychodzą na wierzch
prędzej czy później są pożywką
chrząszczy i gąsienic motyli
wpełzających nocą na żer

na Galapagos żyje legwan morski
który na polowanie wyrusza pod wodę
spędza większość czasu na lądzie
a w nocy wślizguje się w fale
podstępnie obrasta wodorostami
udaje rybę szukając ofiary

natomiast w naszej okolicy
jest stado słoni pod wieczór
podnoszą się z barłogu i ciągną
do wodopoju tratując po drodze
są mocni gdyż mają za sobą
pewność milczącej widowni

Magnolia w półmroku pije wino
podpływa do okna deszczem
zakwita tylko dla oczekujących
otoczona ochronną warstwą zapachu
przekwitnie po kryjomu
w ciągu jednej roztańczonej nocy
pod nieuwagę domowników


Lusterko z Merlin Monro

przepastne szuflady dawno nie otwierane
z niespodziankami zagubionych rzeczy
które przyfruwają jak ptaki z powrotem

małe lusterko które towarzyszyło mi
przez pół życia w wielu miejscach w wielu torebkach
odbijało różną ale zawsze tę samą twarz

kupione za pierwsze własne dwa złote
u inwalidy na placu wilsona
/przyglądał się z wyrozumiałością
i z odrobiną niechęci
gdy długo wybierałam zdjęcie aktora/

miałam ochotę na Gary Coopera albo Clarka Gable
ale Marilyn uśmiechała się tak jak ja chciałam się uśmiechać
- chudzielec w okularach płaski jak deska podlotek -
miała jasne włosy głęboki dekolt talię jak osa

na ławce w parku
po pierwszym niezdarnym pocałunku
chciałam zobaczyć w nim kobietę upadłą
/czytałam właśnie Emancypantki Prusa/ myślałam
że teraz trzeba przywdziać habit wstąpić do klasztoru

Marilyn puściła do mnie oko
zafalowała biustem i ujrzałam siebie tańczącą
z podmuchem wiatru w powiewnej sukience

poszłyśmy razem jeszcze na niejedną randkę


Mój całkiem prywatny fin de siecle

kabrioletem pamiętasz z butelką szampana
z wiatrem we włosach pędziliśmy bulwarami
okrzykiem "VIVE L'ART" budząc poetów
bezsensownie śniących koniec tego świata
przemykające cienie odpowiadały
wzruszeniem ramion na akt desperacji

dziwki z Moulin de la Galette
gołymi cyckami kusiły wołając
absynt i kankan dla cyganerii
pachniało gitanami i cebulową zupą

l'art pour l'art schyłkowa tendencja
ze szczyptą absurdu pocałunek wampira
jak opium marazm w brudne dusze wlewa
zmysłom trzeba ulegać bohema ulega

biały szal z żorżety za nami kilometr
wije się przy kole i szyję okręca
mój fin de siecle na prywatny użytek
drży metafizycznie na granicy cienia

jak w deja vu i niepewność jutra
enfant terrible z podkrążonymi oczyma
wierzę w swoją gwiazdę i sztukę totalną
pęd jeszcze trwa sen czas zakrzywia


Summertime, Janis, summertime

wzdłuż drzew o zakurzonych pniach
chodnikami przebiegają
czarne koty i kulawe psy
domy patrzą na przechodniów
pstrą farbą graffiti

zielony skwer jak tropikalna wyspa
wytyczona nierównym krawężnikiem
unosi zardzewiałe huśtawki
wygrywające smętnego blues'a

gołębie przy ławce i staruszka w chustce
wypatrują przez rozgrzane powietrze
blaszanego autobusu linii sto pięć

dynamiczne solo na trąbce
zawieszone w powietrzu jak dym
na sukienkach dziewczyn kwitną kwiaty
na balkonach purpurowe pelargonie
firanki powiewają w rytm

a bawełna, o Panie
bawełna bujnie rośnie,
o Panie, tak bujnie


Miejsca

/mojemu bratu Mirkowi/

I
chyba było nam tam dobrze
wszystko oswojone wygłaskane
łąkami lasem białymi gołębiami ludźmi
myśleliśmy o tym miejscu zawsze
pewnego dnia chociaż to pachniało zdradą
zostało spakowane i przeniesione

II
czubki topoli zaglądały do okien /potem przerosły/
rajskimi jabłuszkami czerwieniona droga wzdłuż Wisły
z tornistrami na plecach pierwsze zdziwienia
że nie wszystko jest gładkie i proste
czasami Mama mówiła - może? miodowy uśmiech igrał
w kącikach zmrużonych oczu Brała nas za ręce i szliśmy
tam leżała na brzegu różowego stawu sięgając po wodne lilie
/to jest utrwalone czarno biało/
złamała nogę skacząc po kasztany Tata niósł ją na barana
piękna jesień w łazienkach pawie stroszyły ogony

* * *
mirek wcześniej przeczuł /pewnie dlatego
że tata stał się niedzielny odświętny/ więc
chował się często w szafie być może tam
czuł się bezpieczny wieczorami z drewnianej
szkatułki wyciągał medale ojca i bawił się nimi
ja malowałam wymyślone postaci i pejzaże
któregoś dnia mama powiedziała - morze
chociaż co roku biegaliśmy brzegiem
nie wiedzieliśmy że aż tak Na zawsze

III
nowe miało zapach świeżo złowionych śledzi
przestrzeń bardziej wyrazistą Tata był wesoły
Mamie brązowiały oczy Polubiliśmy
porywisty słony wiatr choć nie od razu
mirek napisał tu swoje pierwsze wiersze
ja nauczyłam się patrzeć inaczej
chyba nam dobrze tu było

IV
Mama i Tata znów
zmienili miejsce na zawsze


Madame - lekcja tańca

na lekcje tańca do Madame
ukradkiem przychodziły dzieci
wysokich dostojników partyjnych
w przedwojennej willi podzielonej
na mieszkania dla zasłużonych PRL
od głośnej muzyki sypał się tynk
gra na pianinie była zabroniona

stań na palcach jak na zroszonej łące źdźbła traw
łaskoczą pięty Ręce w arrondi Głowa wysoko
przejdź w plie i powoli noga wędruje do góry
passe arabeque
Tak madame mówisz a robisz swoje!
patrz na mnie Lekko swobodnie
a teraz en tourant…!

ten sufit spadnie mi kiedyś na głowę
ma petite powiedz mamie że sprzedam
sznur pereł niespotykanej urody
prezent od szacha perskiego gdy…

tańczyłam Giselle widownia biła brawo stojąc
rzucali do mych stóp róże bileciki
oświadczyny Miałam trzech mężów żaden
nie był taki przystojny jak Szach

wzleć wysoko tam wszystko się zaczyna
słyszysz muzykę? nie naprawdę jej nie ma
poczuj ją w sobie pamiętaj że masz nie tylko nogi
ale także ramiona szyję tyłek włosy łonowe
Tańcz!
i raz.... i dwa… i głowa wyżej! i raz…

we wspólnej kuchni na ogniu kapuśniak
za ścianą płacz dziecka
pieluchy na sznurkach
jak biała kurtyna
parkiet w dawnym salonie
jak scena
Madam w kostiumie z Giselle a solo
pointami wydawała się płynąc
na widowni w otwartym ogrodzie
dziewczynka z warkoczami
tańczyła palcami po klawiaturze
niewidzialnego pianina


Wizyta u Madame

Stare koronki i kryształowe lustra,
cisza, która przybyszów wita i żegna,
dźwięczy melodią tykających zegarów.
Pożółkłe zdjęcia w srebrnych ramkach
rzędem trzymają wartę na antycznym
kredensie.

Próbuję wśliznąć się
w ciepło herbaty i kruchych ciasteczek.
Starej porcelany drobniutkie pęknięcia.
i moja niecierpliwość, jak chybotliwy
stolik grożą katastrofą.

Madame uśmiechnięta toczy pogawędkę
perełkami tonów bon i ach.
Podążam za nią mirażem
dawno zapomnianych obrazów,
wchodzę do teatru.

Na widowni, z dreszczykiem emocji,
wdycham woń naftaliny zmieszaną
z perfumami dam.
Etole, sobole, perły i brylanty.
Cichną szepty, przygasają światła, kurtyna
i oto ona - primabalerina
płynie na puentach pase

Sacre bleu!
jak ja tańczyłam!
Jak ja umiałam porwać publikę!
Świat cały u mych stóp leżał.
A ja, niemądra, myślałam że…

Herbata wystygła. Madame zasnęła
w objęciach fotela, wsłuchana
w burzę oklasków. Gdy cichutko wychodzę
gdzieś z głębi sceny dogania mnie szept:

na zawsze…




Wizyta u Madame
(stara wersja)

Stare koronki i kryształowe lustra,
cisza mierzona tykaniem zegara,
który dźwięczną melodią wita i żegna
godziny - przelotne ptaki.
Pożółkłe zdjęcia w srebrnych ramkach
rzędem trzymają wartę na kredensie
antycznym, gdy próbuję się wśliznąć
w ciepło herbaty i kruchych ciasteczek.
Starej porcelany drobniutkie pęknięcia.
i moja niecierpliwość jak chybotliwy
stolik grożą katastrofą.

Madame uśmiechnięta toczy pogawędkę
perełkami tonów bon i ach.
Podążam za nią mirażem
dawno zapomnianych obrazów,
wchodzę do teatru.

Na widowni z dreszczykiem emocji
wdycham woń naftaliny zmieszaną
z perfumami dam. Etole, sobole, perły i brylanty.
Cichną szepty, przygasają światła, kurtyna i
oto ona - primabalerina
płynie na puentach pase

Sacre bleu!
jak ja tańczyłam!
Jak ja umiałam porwać publikę!
Świat cały u mych stóp leżał.
A ja, niemądra, myślałam że…

Herbata wystygła. Madame zasnęła
w objęciach fotela wsłuchana
w burzę oklasków. Gdy cichutko wychodzę
gdzieś z głębi sceny dogania mnie szept:

… że na zawsze…


STACJA - PRZYSTANEK

raz dwa trzy
czarownica patrzy

z blaszanej rynny w emaliowany garnek
zbiera deszcz pani Lala będzie myć głowę
i kręcić papiloty w otwartym oknie
na parterze o-sole-mijo poranne
goleniem zaczyna dzień milicjant mąż
radio pionier nadaje wiązankę
ludowych pieśni na piętrze niedzielnie śpią
dzieciaki już chyłkiem na podwórko
z pajdami chleba posypanymi cukrem
w krzakach dzikiego bzu przymierze zawarte
szeptem serdeczne braterstwo krwi
pali spojrzenia świerzbiącą tajemnicą

raz dwa trzy szukasz ty
kto pierwszy zaklepie ten król

królestwo dla jednego pomiędzy akacjami
stąd tak blisko do torów surowo nie wolno
a kusi codzienny spektakl z sapiącą lokomotywą
czerwona chorągiewka w dłoni mistrza
ceremonii gwizdek i śpiewny krzyk
…staacjaaaaa… przyyyyyyyyyy…!

rumiankiem zwijanym w wianki
nawozem końskim na piaszczystej ścieżce
wrzosami po pas młodym lasem
co lato zwodzącym bardziej i głębiej
morwami podobnymi do liszek słodkimi na języku
czerwone-białe-czarne-różowe
wypiekiem wieczornym w piekarni -
gonili za podkradanie surowego chleba
w wysokich czepcach biali od mąki czeladnicy -
smolnymi podkładami kolejowych torów
wspomnienia pachną i śnią się
domem z czerwonej cegły z krzywym dachem
zakurzonym podwórkiem

ene due rabe musisz połknąć żabę

stukotem kół dalekobieżnych
odjeżdżam z bielonej wapnem
zdobnej pelargoniami stacji-przystanek
nikt już nie stoi na peronie
nikt nie żegna nie patrząc w oczy
mając za zdradę nikt nie czeka
pomiędzy akacjami


KASKADERZY

wydawało nam się że jesteśmy avant-garde
rzucaliśmy się w nietzschezm i w kierkegaardyzm
paliliśmy mosty staniki i robiliśmy happening
dookoła szumiały czerwone sztandary
a my w dysputach w transie w twórczym amoku
nigdy z prądem choć tam kapał miód
tylko pod fale lub obserwując z boku

gdy do chleba wybór był śledź ser i pegieeru czar
poranne mleko z kapslem na wycieraczce
na wyspach bahama bywało się tylko we śnie
konformizm - kpina precz - z bourgeois
w bieszczady w lasy w góry w miłość

się wybierało wolność a la natura
niejeden odszedł całkiem
bo cudu spodziewał się tylko w swym łbie
i spalał się spalał aż sczezł

wydawało nam się że epoka to wieczność
nie przegonimy będziemy jak zgaga
wewnętrzny płomień to więcej niż
codzienność i marazm zanim dopadną nas
uciekać lub próbować odnaleźć w sobie świat

i dawaliśmy dupy rozmieniając się na drobne
avenue rue street strasse
wszystkie drogi były dobre
Paryż Londyn Berlin Tel Awiw New York
lub zadawaliśmy szpanu pisząc dumne V
na byle jakich murach

hej kaskaderzy co z waszą sztuką? teraz?


łąka


Pracuję nad wnętrzem i idzie mi coraz lepiej.
Będę sobie zegarmistrzem. Będę wędkarzem.
Nad rzeką usiądę i złowię rybę. Zamienię ją
na źdźbło trawy. Zazieleni się łąką po deszczu,
zboże zaniebieści chabrami. Będę chodzić boso
i spoglądać na ciebie kątem oka,

a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień.
Staniemy się wiatrakami, milcząco poruszającymi
chmury. Każdego dnia będziesz mógł się przybliżyć,
aż zetkniemy się skrzydłami. Wyczaruj mi tylko
pojedyncze źdźbło, jasno zielonej trawy.
Zaczekam, aż się rozkołysze, zaślimaczy
wolno płynącym czasem.


Francuzica

Dzieci są okrutne. Zginają palce, robią zyg - zyg,
gdy idąc tanecznym krokiem zamiata trotuar
szarej ulicy obficie marszczoną spódnicą.
Lila - jasny fiolet. Lubi pastelowe kolory,
kapelusze z upiętymi kwiatami, na policzkach róż.
Oczy mają ciągle fiołkowy wyraz zdziwienia
gdy ogania się od łobuziaków pytaniem:
que se passe-t-il?

Dziwadło - mówią porozumiewawcze spojrzenia.
Na szczęście widzi wszystkiego tylko pół,
drugą połową na paryskim bulwarze kupuje croissant,
albo w bistro na Montmartre pije miętowy likier.

Jak figurka z porcelany nie na swoim miejscu
stoi przed odrapanym frontem domu,
wciąż trochę zdziwiona, że tu rzucił ją los. Melodia
"Ninon" cierpko brzmi ze starego gramofonu.
Coco Chanel przesłała liścik.
Chleb spleśniał, odpada tynk z sufitu.


Portret kobiety rudowłosej


wabi zmysłowością białych ramion
zza warstwy krakelury, uwodzi
wiotką szyją. Rysy twarzy
są mocno zatarte, płoną w czerni włosy
rubensową barwą. Takie jak ona
uwielbiają kochać się długo, namiętnie
lub szybko i dziko.

Filiżanka z mocno wyniesionym uchem,
jest ręcznie malowana. Kobalt i złoto.
Krzywiony łyżeczkami czas wyszczerbił
różanecznik na obwodzie. Lubi mieć
pod ręką dotyk porcelany i zapach herbaty
z dodatkiem jaśminu. Niedowartościowane
kobiety słuchają słodkich kłamstw przymykając oczy.
Bezwiednie kulą i prostują palce jak gdyby
szykowały kocie sztuczki, figlarne na pozór.

To nawyk z czasów
gdy torturami chciano wydobyć wyznanie.
Próby wody i ognia przeszła tak niewinnie,
żadnego śladu nie wypalił rozżarzony węgiel,
lekkość od wody płynnie wybawiła.
Prawie jej uwierzono. Pomogły Walpurgie,
albo to, że już wygasały stosy, na których
mogłaby spłonąć.

Uchwycona szkłem obiektywu, z dwukrotnym odbiciem
w mgle porannej i w lustrze jeziora - nie wiadomo która
jest prawdziwa, a która repliką - czy ta na portrecie
z filiżanką w dłoni, czy przycupnięta na brzegu.
Zarosło krzakami smętne uroczysko, miejscami
bieleją resztki fundamentów. Szumią brzozy
listkami prowadząc aleją donikąd.


Montparnasse 49
W latach 1906 – 1940 była tam pracownia Olgi Boznańskiej, uważanej za najlepszą polską malarkę.

Montparnasse 49

prawda miesza się ze zmyśleniem
spomiędzy obrazów roztopione we mgle
postaci płyną pod światło
kobiety w kapeluszach dzieci wtulone
w pluszowe huśtawki

to ważne utrzymać właściwy poziom
plecy człowieka z klasą nie znają garbu
i pustki w kieszeniach gołębie karmią się
okruchami mieszają się kamienie kamienice
nazwy ulic kolory nikt sprzed drzwi
nie odejdzie nienakarmiony

Autoportret

kobiety artystki są podwójnie obrazoburcze
gdy wchodzą w rolę twórczych podmiotów
roszcząc sobie prawo do nadawania znaczeń
kradłam kwiaty z ogrodów i twarze
nie wszystkie chciały się poddać wiwisekcji
w eterycznej oprawie rozedrgana materia
opina duchowy kontur
wąska skala brązów i szarości
wywołuje efekt melancholii
pogłębiony w kontrapunkcie
przez akcenty bieli i różów
mogłabym mówić i mówić barwami

Z listu ojca

moje córeczki są takie wrażliwe
takie utalentowane jakby Pan Bóg
dał im po dwie pary skrzydeł
zatracają się dla sztuki nie jak kobiety
bo gdyby tak miały po mężu i chociaż dwójce
dzieci ale one żyją dla efemerydy sławy
Oleńka z Paryża ledwie coś skrobnie
zabija się dziecko trującymi farbami
papierosami herbatą i niejedzeniem
Iza od muzyki całkiem sfiksowała
a wszystko przez tę ich wrażliwość
dałbyś Panie Boże mniej talentu
a więcej wiary i chleba


Montparnasse 49 /2 wersja/

prawda miesza się ze zmyśleniem
rzeczywistość przeziera spomiędzy obrazów
roztopione we mgle postaci
kwiaty w wazonach kobiety w kapeluszach
dzieci wtulone w pluszowe huśtawki
psy kanarki i myszy w zakamarkach
pracowni przy bulwarze Montparnasse 49

to ważne utrzymać właściwy poziom
plecy człowieka z klasą nie znają garbu
i pustki w kieszeniach gołębie karmi się
okruchami mieszają się kamienie kamienice
nazwy ulic kolory nikt sprzed drzwi
nie odejdzie nienakarmiony

Autoportret

kobiety artystki są podwójnie obrazoburcze
wchodząc w rolę twórczych podmiotów
nie troskają się zbytnio o świat codzienny
roszcząc sobie prawo do nadawania znaczeń
kradłam kwiaty z ogrodów i twarze
zawsze wolałam brzydkie nie wszystkie
chciały się poddać wiwisekcji formy
zdematerializowanej w eterycznej oprawie
rozedrgana materia opina duchowy kontur
wąska skala brązów i szarości
wywołuje efekt melancholii
pogłębiony w kontrapunkcie
przez akcenty bieli i różów
mogłabym mówić i mówić barwami

Z listu ojca

moje córeczki są takie wrażliwe
takie utalentowane jakby pan bóg
dał im po dwie pary skrzydeł
zatracają się dla sztuki nie jak kobiety
bo gdyby tak miały po mężu i chociaż dwójce
dzieci ale one żyją dla efemerydy sławy
Oleńka z Paryża ledwie coś skrobnie
zabija się dziecko trującymi farbami
papierosami herbatą i niejedzeniem
Iza od muzyki całkiem sfiksowała
a wszystko przez tę ich wrażliwość
dałbyś panie boże mniej talentu
a więcej wiary i chleba


Biały blues

topole strunami wbijają się
w strzęp rozpięty pomiędzy
betonowymi wieżami plaster miodu
rodzime graffiti sprośne wyrazy
nazwiska z pierwszych stron gazet
deliryczne kolory rozbija blues
czarny jak gawrony yes ooo yeeees

oko Boga w mikrofalówce troskliwie
podgrzewa jednorazowe zupki
na mrożonej pizzy topi ser
w kubku rozpuszcza kawę
w żaroodpornej szklance z uszkiem
wypłukuje smak z torebki earl grey

Zuzanna wita głodnych starców
uśmiechem który zna tylko ciernie
i ścierniska jędrne ciało nie znosi
próżni pręży się wbija szpilkami
obcasów gniew na życie od pary
na tani sweterek na brak wizy
i pieniędzy na bilet do tam

gdzie będzie lepiej gdzie już
miliony naszych rodaków
tęsknią do smukłych topoli
szarych mgieł pogiętych wierzb
na ławkach w parku i na łóżkach
przyrośnięci pamięcią staruszkowie
paradoksalnie rosną w treść


Assa tadarasa

tańczy się śpiewa i zawodzi
smętnie preparowane opium
dla paru znajomych
przyjaciół i wrogów

przypięto nas szpilkami
do tekturowych tablic
pomiędzy wynajmę pokój
sprzedam górski rower
oddam w dobre ręce
wrażliwość z całym arsenałem
drewnianych kul armatnich

atakujemy metaforą
plujemy własną jaźnią
ociekając potem wyobrażni
zrzucamy grzeczne ubranko
i gołym pępkiem w tańcu
międlimy mamimy
trzewia wywracając na wierzch
jak przystało na poetów
anno domini nic


Dębki 1986

Ojcu Sławomirowi

fruwały na wietrze kruche cienie mniszek
czarnym rysunkiem żłobiąc białą plażę
wojskowy jeep patrolował brzeg
na poligonie żołnierze ćwiczyli strzelanie
spienione fale rzeźbiły horyzont
droga do Szwecji nie była przejezdna

lepki puch wplątywał we włosy październik
las pachniał grzybami dom sióstr chlebem
który dla nas upiekłeś
twój czarny sweter biały habit
jak znak przywoływały nas z oddali

poeta przeczytał wiersz
dziennikarz odrzucił fałszywe świadectwo
sceptyczny malarz igrał z światłocieniem
aktor słońcem polerował własną twarz
kompozytor zbierał dźwięki do muszelek

dzieliliśmy się słowem
odrywanym od bochna okruszkami
słowo było ważne a chleb był potrzebny
usta same się rozwiązywały
dłonie zaciskały ciasny krąg
mało w nas było wiary
jeszcze mniej nadziei

podarowany szalik zgubiłeś w lesie
za to przyniosłeś dwie garście szyszek
wrzucone do ognia rozgwieździły niebo
co ma mieć sługa boży oprócz słów
pytałeś modlitwą wynurzając nas z cienia


Trzecia pora

Czy ktoś mówił że będzie miło i wzniośle?
Przecież to życie, samo życie.

Chwile szczęścia odbijają w lustrze
twarze mojr za plecami plączą myśli.
Pod niebem kłębi się od próśb. Czasem
spadnie deszcz odpustowych aniołków,
z wypiętymi na nas tłustymi pupami,
drobnych wygranych na loterii,
sztucznych słów i prawdziwych pereł.
Jakby pękły szwy chmur
niewytrzymujących nic więcej.

Włosy pachną dopalającym się ogniem,
rumiankiem i świeżo skoszoną trawą.
Odrastającym puchem dmuchawce
wygłuszają zgrzytliwe dźwięki
by nie kaleczyły szklanych pni
naszych snów.

Staram się nie spłoszyć
ciszy zawisłej w powijakach
babiego lata. Pozwalam
aby wszystko przychodziło
i odchodziło własnym rytmem.
Zanim dogaśnie jesień.






PLAŻA - tryptyk

Plaża I

falami na brzeg i powrotem
pulsują tłumione pragnienia
meduzy wplecione w wodorosty
rytmiczną powtarzalnością
wyrzucane zabierane

jesteśmy drobnoustrojami
przenikamy się horyzontalnie
w wodzie naczyniowo połączeni
zmiennym paradoksem myśli

rozpadamy się w piach
przesypujemy krzemowymi drobinami
rozpływamy wśród innych
i scalamy od nowa
nasze istnienie
jest wielokrotne

wybierz swoje
zaczekam


Plaża II

wnikam w rozgrzany piasek
wklęsłym śladem wyznaczając
terytorium zjednoczenia
ulegam pokornie wpół jawie

możesz mnie zacząć zasypywać
jak kiedyś gdy zapomniałeś o mnie

szumem fal znów śnię
ten idiotyczny sen
w którym naga muszę przejść przez tłum
bo od nadmiaru uczuć
spłonęła na mnie sukienka


Plaża inspektorów

zza wydm schodzą na plażę dla nudystów
panowie w ciemnych garniturach
z czarnymi teczkami w ręku

jak na komendę
otwierają kolorowe parasole
i układają się na piasku
twarzami ku słońcu

cyferblaty wodoszczelnych zegarków
wskazują godzinę jedenastą
przerwa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Śro 13:59, 06 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> CHRISTINE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island