Christine
Administrator
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 0:05, 23 Lut 2009 Temat postu: Zbiór 2 |
|
|
Hmm…
Jesiennieję, wybaczcie,
bez żalu dla motylich żywotów
pijanych od słońca. Nie pytam
czy lepiej odlecieć liściem
w czerwień i złoto, czy prosto
w autodafe ogniska.
Rozpinam mgły na porankach
omszałych granatem winogron
i śliwek czekających na dotyk.
Słoiki zamkną kolejne lato
w cukrowej toni.
Czas wietrzyć wnętrze i myśli
rozpięte w poprzek na sznurkach.
Przetrwam. Z miękkiej wełny
wyciągniętej z dna szuflad
uprzędę kokon.
Ulica na skraju miasta
gdy nikt nie widzi
unosi się bruk
chmura kurzu
zamienia ulicę w konny trakt
odrastają dawno wycięte drzewa
dzikie róże plączą manowce
mamią zapachem kobiet
wystrojonych na mszę
obok drogi jabłoniowy sad
i dwie morgi bujnej łąki
sygnaturki kościelne
przypominają o pobożności
nie tylko w niedzielę
ludzie zniknęli
między jabłoniami
za nimi miasto zgasiło latarnie
a na skoszoną łąkę
wypuściło pierwszą zebrę
zmiana miejsc
siedzę na ławce pomiędzy
zeszłorocznym papierkiem
a na wpół wypalonym petem
obok starsze panie śpiewają bluesa
dobrze zgrane z rytmiczną sekcją ulicy
naprzeciwko cherlawy gołąb
dłubie we mnie okiem
nie spodziewa się ziarna
stoję na chodniku pomiędzy
zeschłym liściem a skórką pomarańczy
naprzeciwko na ławce człowiek bez ziarna
na wpół wypalony zaciąga się zeszłorocznym petem
bezmyślnie grzebie nogami
w rytm ulicznego bluesa
obok gruchają siwe gołębice
nie spodziewam się niczego
po nikim
Efekt cieplarniany
Tej zimy pelargonie nie chcą odejść z okien.
Owinięte w firanki niepotrzebne pąki
czekają iskry mrozu. Wydeptana ścieżka zarasta trawą.
Grudniowe motyle mają zdziwione oczy
malowane brązową farbą
na złoconych skrzydłach.
Dłonie kobiet twardnieją postanowieniami
generalnych porządków. Wciąż jest więcej jasnych
przyczyn, niż wiadomych skutków.
Iść na wysokich obcasach
trochę chwiejnie, lecz prężnym krokiem
prosto w miękkie lądowanie. W biały puch.
Imperium Domu /Versace/
zbyt połyskliwe zbyt śmiałe
gesty dekolty słowa ruchy lamparcie
platynowy blond egzaltowane
szepty w szerokokątnym obiektywie
pawi ogon sławy
Donatella uwielbia muzyków rock
gwiazdy hollywood i swojego brata Gianni
....jesteś moją muzą Dona... mówi do niej
krew ta sama nawet mąż ten sam
rozłączy ich śmierć jak w kiepskim kryminale
meduza złotymi mackami
wypala piętno nie do starcia
w szklanych akwariach
show must go on
koka nakręca pustoszy organizm
pret-a-porter gigantomania
haute couture
gianni, tak chciałam mieć
te różowe pantofelki
cholerna pustka chociaż wokół tłum
tylko płakać i śmiać się płakać i spać
odejść
by wrócić
w samą porę na wybieg
przed oklaskami
Delikatnie
jak błękitne żyłki
na awersie dłoni
pulsują słowa niedopowiedziane
stukot kroków szmer oddechów
monotonnie splata się
z czasem gdy czujnie
zaskrzypi podłoga zaszczeka pies
koronny świadek dnia listonosz
wedrze się ostrym dzwonkiem
otworzy wypchaną listami torbę
o tu
proszę podpisać
z koperty wypadnie pęk chryzantem
i rachunek za energię
dzień zawinięty jak rogalik pomknie
przez kawę herbatę
biało emaliowanym orient expresem
w dwie filiżanki w dwa talerze
w sen
Dlatego nie masz dokąd pójść
im lepiej znamy siebie tym łatwiej
doprowadzamy do białej gorączki
organiczną przezroczystość zlodowaceń
przeplatają się między nami epoki
dzielą lądolody pozornie pozbawione życia
gdzie tylko szczątki ssaków plejstoceńskich
mamut nosorożec włochaty
dotrzymują nam towarzystwa
pod szklistą powłoką lodu ogień
nie grzeje nie parzy płonie
ciepły gest rozpuszcza dobre słowo
emanacja uczuć efektem cieplarnianym
mieszają się wody rzek płynących
ze wszystkich stron dajemy się porwać
wartkiemu nurtowi
drogi i bezdroża
złączeni wspólnym rytmem
odnajdujemy nieznane przestrzenie
nieodkryte lądy pod mikroskopem
niespełnionych marzeń
zatykają dech swym bezmiarem
nęcą barwami mają nowy smak
w lapidarium spoczywają sny
przeszłość werniksujemy obrazami
nie była zła lecz jest już martwa
szlakiem kamieni przydrożnych
przez kolejne granice prowadzą
wąskie ścieżki i piaszczyste drogi
gryzie w oczy odwieczny kurz
gdziekolwiek dotrzemy
będziemy tam tacy sami
jak tu podróżując po mapie
pod palcem tego samego Boga
Przeprowadzka
za chwilę wyniesiemy ostatnie
i ostatecznie zamkniemy drzwi
tu już nie nic nie będzie nasze.
tapety próbują goić rany ścian
antyseptycznie i apatycznie.
wiemy że w nich jeszcze tkwią
jak kod d.n.a. odgłosy dotyk linie
papilarne krwioobieg myśli czyny.
teraz nastąpi zacieranie śladów,
ale czy można zatrzeć? a okna?
będą pokazywać.
Z powrotem
cieniste podwórka
sceneria niezliczonych dramatów
wbijają kamyki w kolana
zarastają bliznami stłuczonych szyb
stare drzewo rozwidla się ku górze
omijając wyłamany konar
niebo lawowane akwarelą
plami kartkę wyrwaną z zeszytu
szkoda że do nowych zamków
nie pasują zaśniedziałe klucze
tam i tu
obcasy nierównym rytmem
odmierzają drogę wielokrotnych powrotów
wystukują werblem kolejne etapy
łamią szyk na nierównościach
rzędów kawiarnianych krzeseł
sok pomarańczowy z wódką
papieros i rozmowy do pierwszej krwi
ospałe gołębie dziobią asfalt o świcie
pierwsze autobusy
dowożą następny dzień
nigdy nie będzie dalej
jak do zamkniętych drzwi
Insomnia vigilantium
słucham nocnego bluesa ulice
śpią w nieistniejących adresach
menele w neonowych aureolach
w oku cyklonu cisza jest szczeliną
przez którą wpadają kradzione
jabłka i natrętne ćmy
zbieram szczątki spalonych motyli
spod bursztynowej lampy pułapki
żywiczno narkotyczny trans
omijanie bokiem przyciąganie wprost
kolejny taniec opętaniec
lunatykom wyrastają pióra z rąk
a na nogach siedmiomilowe buty
nie mierzę odległościami szans
więc jeśli chcesz wynajmij mnie
na puste godziny przed świtem
* * *
będzie zapomnieniem i przypomnieniem
przylaszczką błękitniejącą wśród śniegu
tęczową łuską ryb w podwodnych zabawach
pelikanem czekającym odpływu na brzegu
oddechem będzie i szronem na szybie
jednocześnie pisząc i czytając siebie
scalimy się wzrokiem spoimy dotykiem
mocniejsi bronią połączonych ramion
w różne strony własną podążymy drogą
po wid oki
uciesznie jest wśród ludojadów krokodyli
kolibry wiszą nad kwiatami terkoczą karabiny
pikantnym sosem płynie krwawa mary
gdziekolwiek idziesz bawisz się za dwóch
ściszam się na otwarte przygnębienie
łykając tabletki uwieram ramy
muzyką przyklejam plastry
na poziomie rozproszonej uwagi
niewyregulowanej w obrazie kontrolnym
po jaskrawych powidokach odpust
nocnego kulenia się w embrion
niemożnością wyrażenia siebie
morska sól
idziemy cienistą stroną
gdzie piach jest chłodniejszy
w kierunku morza przez
warstwę ochronną powierzchni
po suchych algach i kryształkach soli
chociaż stąpamy swoimi śladach
coraz dalej nam do siebie
kamienista mieszanina
słona potem pośpiechu
i pełnej winy obojętności
zasiała w nasze serca gorycz
najmniejsza cząstka prawdy
mogłaby rosnąć w nas krzewem
kwitnąć i wydać ziarna
odpornej na wszystko gorczycy
chodź wróbelku chodź
mam dla ciebie ziarenka
jedz
szczeliny
nie pasuję nie umiem wygrywać
fair play prawdziwymi atutami
nie potrafię gąbkowato wchłaniać
nie chcę słuchać tłumaczeń
adrenalina podnosi wartości
na giełdzie regularnie spadają
wyłączam dźwięk winię ptaki
za szczebiot nieprzystających gniazd
z całkiem nieważnym szczęściem
rozlewającym się obłokami
po błękitnookich googlach
rozszczepiam się na martwe kawałki
tylko ręka żyje wygrażając
wskazującym palcem tłamsi przyciski
uruchamia w rzeczywistym czasie
gigantycznie spuchnięte informacją
mediatwory znajdują ujścia szczelinami
czarnobiała
biel przechowuje przezroczystą smugą
czystość obrazów
czerń kradnie przestrzeń
balansuję mezzotintą pomiędzy
jasnością a nieoświeceniem
nie mogę nabrać koloru znaczeń
na krawędzi obsydianu
ułamkiem sekundy swobodnego
spadania unoszę się do góry
co nielogiczne może być piękne
choć nie ma z tego pożytku
szkic bez perspektywy
chybotliwe mosty zwodzą
poprzez mgliste pejzaże
odległościami wyznaczają
przejmująco dalekie brzegi
może nie warto obchodzić
napiętymi liniami myśli
przyspieszonym oddechem
nie stopimy gór lodowych
pomiędzy stronami biało
jakby nic nie było zapisane
niezdarnie stawiamy pierwsze
znaki w grafice słów
odpust
kręcą się wiatraczki pamięci
z kolorowego plastiku na druciku
solidnie wbite w podłoże
cudów nieopisanych
z kogucikami i słodką pańską skórką
za srebrniki można kupić wszystko
pod prowincjonalnym kościołem
komu
odpust na życie za grzechy
wycinane z papieru
profile twarze cienie
na krótką chwilę jednoczą
aby się rozejść
do niecierpiących zwłoki zajęć
Łamię się
kantami i wypukłościami
łukiem do kolan w twardy grunt
wyszarpuję syndrom matki Teresy
perspektywa obnośnej sprzedaży uczuć
wzmacnia bunt i kręgosłup
nieprzywykły do pozycji w dół
mówią że to efekciarstwo
pokrywają nieszczerym uśmiechem
przy kawie z herbatą słodki szczebiot
o smaku anyżowych ciasteczek
lód za kołnierzem spływa dreszczem
dotkliwie kłuje szary ornament
bezlistnych gałęzi na szybach
słowa w niedopowiedzeniach
uwierają jak niedopasowany fotel
zgięta w pół wyjściem po kryjomu
próbuję zachować połowiczny spokój
Assa tadarasa
tańczy się śpiewa i zawodzi
smętnie preparowane opium
dla paru znajomych
przyjaciół i wrogów
przypięto nas szpilkami
do tekturowych tablic
pomiędzy wynajmę pokój
sprzedam górski rower
oddam w dobre ręce
wrażliwość z całym arsenałem
drewnianych kul armatnich
atakujemy metaforą
plujemy własną jaźnią
ociekając potem wyobrażni
zrzucamy grzeczne ubranko
i gołym pępkiem w tańcu
międlimy mamimy
trzewia wywracając na wierzch
jak przystało na poetów
anno domini nic
Socrealistyczna instrukcja na wypadek nieprzewidzianych okoliczności
nikt nie mówi wprost jarzmo obraca słowa
nagina grzbiety siłą równą do nacisku
stylizacja i jaskrawoczerwona kolorystyka
władca - dyktator - sługa publiczny
potyka się o płaski kamień na oślep maca
zapadającą w głąb światła świadomość
w krytycznych stanach lotu trzeba
uchwycić mocno drążek rzeczywistości
nawet jeśli to tylko drzewo do góry korzeniami
i pięć sekund na małych ekranach
w czasie największej oglądalności
bania luki
dzieci gdy są małe zabijają mrówki
niewinnym gestem wciskają je w ziemię
tęczowy motyl jest dla nich zabawką
równie absorbującą jak duży palec stopy
przyczesane i grzeczne słuchają bajek
dopóki nie dostaną automatycznych
karabinów i najnowszego plejstejszyn
w krwawych walkach wybiją co do jednego
jednorożce dwugłowe smoki krasnoludki
potem wsiądą do rydwanu z atomowym napędem
pomkną na dalekie planety tropić ufo
dokonają bliskich odkryć trzeciego stopnia
leżąc w trawie i obserwując nieznane
cywilizacje mrówek budujących autostrady
na nieświadomej cyfrowych wizji ziemi
Turniej
powiedzieli mu żeby wziął udział
bo to zaszczyt sponsor ufundował
nagrodę (sam o tym nie wiedział)
przekazując jeden z wielu wybrakowanych
towarów azjatyckiego pochodzenia
młody poeta chociaż nie czuł się dobrze
napisał od ręki wiersz
dostał brawa i dużą paczkę z butami
o numer za małe (ale bajer no no no)
poetka wahała się trochę
odwrócona plecami wyszeptała wiersz
mikrofon był ustawiony za wysoko
powitano aplauzem
było świetnie czemu by nie miało być
ręka już trochę zwiotczała można powiedzieć
starcza spoczęła na nagiej skórze pleców
poetkę przeszył dreszcz niechcianego dotyku
lecz w tej samej chwili trafiła ją dojrzała metafora
spływając z ust uznanego autorytetu
jesteś dobra ach jakże znakomite jest to
co piszesz wielbię cieniutkie błonki naskórka
rozchylającego się pod wpływem słów
tylko to mi pozostało wkładać między wiersze
młodość nie zna tylu znaczeń zanim
zostanie naznaczona cieniem palca
wskazującego[/b]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Pon 23:42, 23 Lis 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|