Christine
Administrator
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pią 14:27, 30 Sty 2009 Temat postu: Zbiór1 |
|
|
zmienia się
zaczynam dostrzegać różnicę
jak pestka która nie odchodzi od miąższu
trzysta sześćdziesiąt pięć kroków wstecz
bez możliwości dokonania zmian
butelka z grubego szkła wypełniona pyłem
w słowach i czynach odnowa
w liczeniu krok po roku i znów błąd
korków szampana wystrzelonych nie w porę
zgagi przebąblowanych amożebycoś
nie
nic się nie zmienia
ble
Nie chcą odmieńców. Dobrze być masowym
odbiorcą seriali, jelitom dać odpust
pasztetową kiszką, wakacje spędzać
w Grecji, zimę w Zakopanem.
Nęci szpan lokali na które nie stać
gryzipiórków, malarzy, towarzystwo dziwaków,
przy byle jakim piwku, wszystko jedno gdzie.
Minimalizm nie dla tych, którym Europa
do euro-zmywaków otworzyła wrota.
Narkotyk i detoks. Kompromitacja,
krew i przemoc. Kaso, tobie cześć i chwała,
wielka jak kulminacja w totku.
A odmieńcy niech sczezną.
Szu szu szu
- kłaniam się panu panie P.
do twarzy panu w tym kapeluszu
- a pani w ciepłym szalu pani Ch.
- proszę uważać na zakręcie
gdy tylko miniemy tę kępę drzew
o tam, w dole
- tam, gdzie brzozy?
- tak, tam fruwa cała gromada
rzadko używającym skrzydeł wydamy latawce
myślącym inaczej już rozdano plastry
zakleją sobie usta zasłonią oczy na uszy słuchawki
i rim pim pim co kto lubi to mu gra
a jak komu zagrają tak zatańczy
i nie wyłączy to jak narkoza
bal na sto dwie fajerki
tyle samo frajerów od wieczora do rana
i równo mają pod sufitem nieba
mgła zaciera różnice pomiędzy stąd
do tamtego drzewa tylko szelest zeschłych liści
Jestem naga
więc te pościele
pościele pustynnie zasłane piachem
jaki zazwyczaj osypuje się w klepsydrach
/Plezantrop/
Nade mną żółta lipa i klon rdzawy.
Liście ścielą posłanie, księżyc
srebrem okłada nagie ciało.
Od przymrozków kładą się trawy.
Palcami stóp rzeźbię chmury.
Już miałam śpiewać. O życiu.
Wyprostować krecie korytarze,
odsłonić zakręcone tajemnice,
ale się wstydzę. Marznę. Marzę.
Jest wrzesień albo październik.
A może już w pełni listopad.
Jestem. Tkwię na swoim
coraz bardziej rozebrana
ze wszystkich i ze wszystkiego.
W podmuchach wiatru unoszą się
urywki rozmów, znajome twarze.
Nade mną rdzawy klon i żółta lipa.
Lepiej odejść
nim zabraknie miejsca w moim śnie.
Kręte drogi są czasami proste
Z każdej chwili
możemy zabrać tylko jeden kamyk.
Każdy coś dla siebie, na potem,
gdy światła gasną i milknie muzyka.
Człap nogo za nogą, głowo za głową milcz.
Trzeba wyprostować kręgosłup i iść
dalej. Połamałam wysokie obcasy
na poboczach. Droga przede mną
prostuje zakręty jednym gestem.
zbierając rosę
jestem
jeszcze mnie trzyma
pozorna trwałość materiału
glukoza protoanemonina
mogę rozpełznąć się w różne strony
czteroręczna dwugłowa wielonoga
poczwarka z której nie wyfrunie motyl
zbieram rosę z zagłębień kory
kropla po kropli spijam czas
wina
w domu bezdusznych pułapów
wiszących nabożnym pasjansem
nad spuszczonymi głowami
nie można zasłonić okien
zbyt są ciekawe widoków
tu zawsze jest jakiś orzech
na wieki schowany w pudełku
wśród srebrnych papierków
po gorzkiej czekoladzie
tu wieczne odpoczywanie
ma kształt dębowej ramy
złoconej jak modlitewnik
w dłoniach starej damy
która z portretu unosi głowę
surowym spojrzeniem siejąc groch
pęcznieje wina spraw nie w porę
zaczętych i niedokończonych
sanskryt
mistrzu wszyscy już odeszli a ty patrzysz na piasek
jakbyś w nim czytał wstrzymując oddech grzebiesz
wydobywasz znaki innych czasów może są ważniejsze
nasłuchujesz czy przemówią kamienie
wciąż wodzą na pokuszenie choć starczy świadectwo
dasz mały palec wezmą więcej i na co to komu
nie warto wiedzieć na pewno zwykle prawdy należą
do tych co zręcznie kręcą paciorkami
fragmentaryzacja
szare garnitury monstrualnie wielkie
billboardowe twarze tynk się kruszy
stukot obcasów odbija echo słów
gdy biegnie ze strachem
że zabraknie tchu i odwagi
zanim obudzi się przed
bandażuje krawędzie
jakby krwawiły
wszystkie nasze dzienne
srebrzyście
nikt nie wie jak tam jest ale niektórzy
bardziej chcieliby już przejść
gdy jest nie do wytrzymania
w cieniu drzew rozkładają farby
dobierają barwę i kształt
ofelia przypisana do oddechu
mocniej przytula pień
(jak każda zdradzona myli się
że nie ma innego wyjścia)
ślad kory odbija się na policzku
w szeleście słyszy szept
lekkość suchych i ciężar mokrych
liści w mroźne poranki dokładnie zważyła
gdy zbierając z nich srebrny szron
ukradkiem szukała znajomego pisma
*** blask
każdego dnia pod stopami więcej piasku
przywianych wiatrem suchych łusek
z których szumiące drzewa nie wyrosną
palą puste szczapy z pnia bez gałęzi
w ogniskach trzaskają węgle w fajerwerki
tych co odeszli na bok wessie mrok
fanfary nagrodzą obecnych
sekwens
kruk
dotknie skrzydłem wody
pióro zapamięta krzyk ptaka
zahaczone jak kotwica o brzeg
umykając przed falą
zatańczy
zanim poniesie je wiatr
rzuci pomiędzy kamienie
w końcu tam
zbieleje
skruszeje
na proch
ex odus
teraz pójdziemy na wojnę
będzie bo rzeczy przewidziane muszą się dziać
nostrodamus i pytie codziennego dnia
wiedzą o co chodzi my mamy granaty
karabiny odkopane z piachu powstania
konta w banku chusteczki higieniczne
do wytarcia rąk i jakby co to mapę kanałów
ktoś nam powie jak i kiedy się bać
śnimy o bohaterstwie palec trzymamy
gdzie czuły spust doprowadza do punktu gie
pójdziemy razem w szeregu ku czci
bo jeszcze nam się trzepocze myśl
że jeśli nie
to już nic
Lasciate...
piekło jest wybrukowane zgodą na
cichym przyzwoleniem by
rękami chowanymi za
gałkami oczu od
wróconymi
linią modlitwy
nikt nie widział piekła
Dante zostawił nam stożek
z dziewięcioma kręgami
i czym prędzej pobiegł za Beatrycze
na górne piętra raju
res publica kobiet
nie dziś o tym
co ważniejsze od obowiązków
może jutro
tło wyważy w nas drzwi
popłyniemy czerwonym i białym
winem grzechów
przenikniemy się wszystkie
od zębów po jajniki
odbitym światłem
naszych pojęć
obramowanie
Arabeski, zdobienia z liści dębu
automatycznie pokazują jak komiczne
są z ich punktu widzenia
nasze poczynania.
Jestem twoim lustrem last minute.
Poznaj swoją drugą połowę
zanim zanurzysz się w ciemność
po przeciwnej stronie. Prawa brew
opada nad kącikiem oka.
Głębokie zmarszczki
są najlepszym prezentem
dla twojej skóry. Patrz.
Zanim porzucisz nadzieję
powiem ci wszystko o sobie.
za siebie
zapach włosów przechowuje
lepkie dowody popełnionych zdrad
nie mów żyjemy w czasach ustępstw
one są tylko krzywym odbiciem
w zwierciadle naszych żądz
nieznośnie lekki byt unosi nas
wpycha do płytkiej wody złudzeń
dwa razy do niej nie wejdziemy
policzymy na ile odwagi stać
gdy przekroczymy granice
może trzeba było uciec
ostatnim ratunkiem podjąć nową grę
w cudzym domu choć wszystko jest obce
wpisać się w prostokąt ram
może nam bliżej do siebie lecz
dwa razy tego nie sprawdzimy
prawda
dowiodłaś klasy wspinając się
poznałaś własną wartość spadając
od dziś rób co chcesz
pisz o czym chcesz
co ci wiatr zaszepcze
masz nieograniczone możliwości
chińskie żarcie
zupki minutki
kant pod poduszką
i chłód
wczoraj nie mogłaś zasnąć
w pościeli pachnącej miętą
zamknięte oczy łzawiły obrazami
szczere słowa zwijały się z bólu
prawda nie ma wzięcia
koloryzuj każdy wers
eleutheria
Młode wino otwiera płynniej niż pędzel malarza
sfery intymności niedojrzałych ciał.
Nasz świat kończy się tak samo sprośnie
jak w rzymskich łaźniach - eksplozją przesytu.
Wiek postępu przechodzi w epokę wolności
wypełniając futerał laptopa seksem z witryn,
spamem ofert przedłużania i podrabianą viagrą.
Być wolnym ekstremalnie znaczy ciasny wyraz
zamienić na mokre cipki, bicie po tyłku, lewatywy,
dziwaczny sport grupowy uprawiany przez ludzi
o wszystkich orientacjach. Napalone azjatki wypinają
cycki, ściąga szkolny mundurek chętna nastolatka.
Obok wszystko o zdrowym stylu życia,
dbaniu o wygląd. Parada w korowodzie miłości.
agorafobia
tylko wtedy gdy zbiegamy ze schodów
ręce wydłużają się wymacując kolejne cienie
stopień za stopniem coraz bardziej wcieleni
wnikamy w siebie pełni ograniczeń
na języku wyrafinowany smak bieli
ścian wyśpiewujących cichym falsetem
na kolanach
mięśnie wiotczeją
hosanna na wysokości
i na szerokości horyzontu całego
po cóż mi dwa telewizory mogę sprzedać
kupię sobie okulary aby widzieć
światło w ciemności jasność w jasności
po co mi wieża hifi z kolumnami
oddam do komisu kupię sobie słuchawki
aby usłyszeć słowo
Moher gryzie
Siwowłose kobiety mówią
w czasie przeszłym dokonanym,
otulają koronką każdą myśl
błękitnymi paciorkami
przesuwają dni do listonosza.
Pod oknem czuwają głodne koty.
Kolorowa włóczka nawija dzień
na druty długim szalem. W kącie
czarny habit pająka i rozstawiona sieć
Radio litanią odbija się od szyb.
Dzienniki podają do wiadomości:
oto hit roku. Moher pod młotek.
Wypchany pęka niemal w szwach
bo mieści wszystko. Według
ostatnich badań kto kupi kapelusz,
może zostanie kiedyś premierem.
A może dookoła głowy
wyrośnie mu aureola.
arlekinada
proste reguły wyznaczają tory
kto na zakręcie wypadnie
sam sobie winien
zatańczy na pożegnanie
pas de deux
z własnym cieniem
założy pstry ubiór
twarz schowa
pod grubą warstwą bieli
i domaluje krwisty uśmiech
w komedii właśnie jemu
przypadnie główna rola
kochanek kolombin
zachłyśnie się tanim piwem
snując kunsztowne opowieści
trefnisiów w azylu
nie rozpieszcza się i nie dobija
przeważnie mają już twardy tyłek
szczeliny
nie pasuję nie umiem wygrywać
fair play prawdziwymi atutami
nie potrafię gąbkowato wchłaniać
nie chcę słuchać tłumaczeń
adrenalina podnosi wartości
na giełdzie regularnie spadają
wyłączam dźwięk winię ptaki
za szczebiot nieprzystających gniazd
z całkiem nieważnym szczęściem
rozlewającym się obłokami
po błękitnookich googlach
rozszczepiam się na martwe kawałki
tylko ręka żyje wygrażając
wskazującym palcem tłamsi przyciski
uruchamia w rzeczywistym czasie
gigantycznie spuchnięte informacją
mediatwory znajdują ujścia szczelinami
Odbijanie
ślad szminki na papierosie
brudne filiżanki po kawie
banalne powroty w margines
niedorzecznie zasypują sedno
wulkanicznym piaskiem
spojrzenia odbijajne szybko
jak ping pong owa piłeczka
twardych argumentów
raz dwa zarazem palącym
i celnym prosto w środek
cóż z tego że tylko przypadki
prowadzą do kolizji
przy jednym kilka ofiar
i łapczywie ssące wątpliwości
Kółko graniaste
wszystko się zaczyna
w nas samych
od wibracji naszych niedoskonałości
do szamotania instynktów
niewyzwolonych z nas
choć oderwanych
na własne życzenie
stajemy się ofiarami przywiązania
tylko do tego co widoczne
oddychamy zbyt szybko
by móc uchwycić sedno rzeczy
lub głosić kruchość
otaczających nas złudzeń
Przezroczystość
bezsenne noce narzucają
na dni szklane prześcieradła
zszarzała twarz bez cienia niknie
podążając z tłumem
stopić się
niedostrzegalnie istnieć
w pozornej swobodzie
z koślawym i zgarbionym
pierwiastkiem tożsamości
wstydliwie schowanym
pod błazeńskim uśmiechem
Remont
przekrzywienie głowy palec na wargach
dotknięcie nosem chłodnej tafli szkła
ot tak po prostu jakby się chciało
wchłonąć widok w pamięć
odbicia zatrzymane w kadrze witryny
pozostają z drugiej strony
nawet gdy ściany zrzucą tynk
skóra pokryje się nową fakturą
odrośnięte paznokcie zazgrzytają o szybę
wypisując na bieli tajnym szyfrem
tnomer
tylko cienie będą ironicznie pytać
czy ani razu nie byliśmy
ze sobą blisko
.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Nie 22:53, 07 Lis 2010, w całości zmieniany 5 razy
|
|