Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Niewczas

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> PROZA
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sława




Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:58, 16 Kwi 2009    Temat postu: Niewczas

Niewczas

Jawcza 7.07.2007.


Leżałam na wznak równo, prościutko w zimnej i mokrej od rosy trawie. Całe ciało miałam sparaliżowane, bezwładne i jedynie gałki oczne zachowały jaki– taki dar poruszania. Tylko, że w niczym mi to nie pomagało. Najlepiej było patrzeć w gwiezdne niebo –wieczne i niezmienne od wieków. W moim sercu, oczywiście oprócz atawistycznego lęku, brylował kiczowaty patos, bo jakieś dziwaczne siły pozbawiły mnie nie tylko możliwości panowania nad ciałem ale także zwyczajowego szyderstwa –jedynej broni, jaką miałam przeciwko światu i przeciwko swojej infantylnej głupocie.
–Dokonam tu żywota! Ani chybi, to ostatnie chwile! –pomyślałam zupełnie bez ironii.
Co z tego, że nigdy w ten sposób nie formułowałam myśli? Nic, kompletnie nic! Widocznie nadszedł na nie właściwy moment. Można się bać, można walczyć z nieuniknionym ale zwykle przychodzi taka chwila, że nawet nigdy nie pogodzona z realiami dusza zaczyna pojmować inaczej... Może głębiej?
Z lasu dochodziły dziwaczne odgłosy, w żaden sposób nie potrafiłam ich określić. Szczerze mówiąc, wolałam się na tym nie skupiać, bo wtedy na pewno umarłabym ze strachu. Doskonale wiedziałam, jakie zwierzęta żyły w Jawczy i, że było ich coraz więcej... Wprawdzie nie spodziewałam się ataku tygrysa czy lwa, na tyle jeszcze zachowałam rozsądku, aczkolwiek głodny lis czy wilk wydawał mi się równie niebezpieczną bestią.
Nieopodal zakotłowało w krzakach, ogłuszyło mnie krwiożercze charczenie równoczesne z piskiem niepojętego bólu a potem nastała cisza. Straszna cisza! Miałam wrażenie, że ucichł nawet szelest liści tańczących w porywach lekkiego wiaterku. Umilkły śpiewające świerszcze, przestały kumkać żaby. Wszystko jakoś zamarło, zastygło. Gdybym mogła uciekać, niewątpliwie pobiłabym w prędkości wszelkie olimpijskie rekordy. Niestety, mogłam jedynie zamknąć oczy i to na małą chwileczkę, za bardzo się bałam nieznanego....
Nagle niebo przysłonił cień, i choć oczy miałam szeroko otwarte, nie widziałam już gwiazd. Nade mną zawisł ogromny ptak. Naprawdę ogromny! Zupełnie nieoczekiwanie przestałam się bać, nie bardzo umiem to racjonalnie wyjaśnić. A jednak, skoro jakaś siła unieruchomiła mnie tutaj pośrodku leśnej polany w słowiańskiej modlitewnej, leżącej postawie, skoro odważyłam się tu przyjść, to chyba nie po to, by pogryzły mnie lisy czy nastraszyły inne zwierzęta. Czekałam. Miałam tu przecież umówione spotkanie.

Jawczat 7 dzień lipnia roku 1037


Czekał już dość długo. Sam nie bardzo wiedział, ile czasu minęło od chwili, kiedy oparł się o pień grubej olszyny i dał odpocząć obolałym nogom. Może i przysnął, bo Chors przesunął się na niebie...Uciekał od czterech dni a zbrojni wciąż deptali mu po piętach. Był tak zmęczony, że nawet modlić się nie miał siły. Jego dola dawno już była przesądzona, pewnikiem taki akurat los wyznaczyły mu Rodzanice. Jeszcze dzień, może i ze trzy dni, ale nie więcej, Nija pozwoli mu się cieszyć Jawią.
Wiedział też, że jego ciało nie spłonie na marach żalnika, wiedział! Zbrojni uczynią z jego śmierci pokazówkę, ku przestrodze innych. Głowa zawiśnie na ostrokole w najwyższym miejscu, zaraz obok czaty. Ptaki wydziobią mu oczy, objedzą skórę, resztę członków rozszarpią dzikie zwierzęta i to nieopodal osady. Tak być musiało, trudno!
Jednego tylko pragnął ponad wszystko, jednego... Chciał po raz ostatni zobaczyć się z Kaliną, dotknąć jej włosów, poczuć ciepło dłoni. Spojrzał na gwiezdne niebo. Wydało mu się naraz, że bóg księżyca –Chors w swym krągłym majestacie uśmiecha się do niego i obiecuje spełnienie tego marzenia.
–Boże, który rozświetlasz mroki nocy dla swego ludu, który wskazujesz drogę błądzącym w ciemnościach, bądź dla mnie łaskaw! Oświetl ścieżynkę dla Kaliny, by dotarła do mnie na czas, byśmy mogli pożegnać się na zawsze! –westchnął z głębi duszy.
Nad potokiem rozległ się szyderczy chichot a zaraz potem głośny plusk. Wit zerwał się na równe nogi i przygotował broń, choć przecież wiedział, że to tylko Brzeginie... Od momentu, gdy zbliżał się do Jawczatu, gdy tylko posłyszał pluskanie potoku, czuł ich obecność. Wprawdzie nie pozwalały mu się zobaczyć ale wiedział, że mu towarzyszą i bacznie obserwują. Nie był groźne, w każdym razie dla niego, bo mieli wspólny cel.

Może i nie wszystko rozumiał, nie został przecież żadnym wybrańcem, ale Jawia była dla żyjących, Nawia dla zmarłych a Prawia –siedzibą bogów. Od wieków szumiała knieja, rodzili się i umierali ludzie, Brzeginie tańczyły nad wodami, bogowie odbierali należną im cześć i każdy znał swoje miejsce na tym świecie.... Teraz wszystko miało się zmienić, już się zmieniało....
–Kalino? –szepnął w stronę zarośli, w których coś się poruszyło.
Odpowiedziało mu głośniejsze rechotanie żab i ostre syczenie, pewnie obudził Żmija, śpiącego pod krzakiem czarnego bzu. Syk przeszedł w dziwaczne, gniewne wycie. Wit uważnie rozejrzał się wokół siebie. Dobrze, że Chors jaśniał tak mocno i na polanie była niezła widoczność.
–Jeszcze tego by brakowało, żebym miał przeprawę z rozeźlonym Żmijem! –westchnął szyderczo i próbował wyrównać spłoszony oddech.
Żmij pilnował przejścia do Nawi, żeby nie przedostawali się tam bezkarnie ci, którym bogowie nie wyznaczyli jeszcze odpowiedniego czasu.
–Akurat mnie tam nie spieszno! –roześmiał się cicho.
I nagle ogarnął go gniew, że nie zobaczy już swojego dziecka, które pod sercem nosiła Kalina, że może i jej już nie spotka.
–Bogowie! Czymżem zasłużył na takową dolę? –chciał głośno krzyczeć, ale pomny niebezpieczeństw, tylko cichutko wyszeptał w stronę gwiezdnego nieba.
Przecież za włodykę, który chciał, by przestrzegano odwiecznych praw, by czczono prawdziwych bogów, gotów był oddać życie. Zresztą, wiedział, że tak się stanie. Nija krążył wokół niego już od dawna, Ciągle czuł obok siebie a i w sobie jego zimne tchnienie, słyszał łopot czarnych skrzydeł. Od tamtego straszliwego dnia Nija wciąż mu towarzyszył.
Cztery zimy temu zbrojni ścięli głowę Zwiduna a jego młodemu uczniowi wyrwali język i zmiażdżyli dłonie. Cała osada musiała na to patrzeć! Wszyscy! Spędzili ludzi na polanę u stóp świętego Dębu...Na klęcząco ludność patrzyła, jak ginie stary Zwidun, jak końskie kopyta gaszą święty ogień. Zbrojni bili, popychali i traktowali niczym niewolników. Całkiem jak najeźdźcy a nie posłańcy władcy! Przecież gdyby to byli obcy, okoliczne sadyby dałyby im znać... Zawsze nadchodziło ostrzeżenie, by gotować się do walki albo do ucieczki w knieję... Zawsze ale nie tym razem! Nagle słoneczne niebo przysłoniły czarne chmury, widocznie oburzenie Gromowładnego sięgnęło zenitu i rozpętała się straszliwa burza. Lunął deszcz a porywisty wicher przyginał do ziemi, zapierał dech w piersiach, nawet zbrojni poczuli trwogę. Pioruny uderzały z hukiem aż drżała Matka Mokosz.
Wtedy zginął brat Wita, wtedy całkiem wyrwano mu serce. To wspomnienie było chyba najgorsze i sprawiało największy ból. Kiedy macierz odchodziła do Nawi, przysiągł jej na Welesa, że zaopiekuje się bratem, że dzień i noc będzie dzierżył nad otrokiem pieczę. Tak czynił, bacznie obserwował poczynania Bożydara i nie szczędził mu surowych napomnień. Do tej jednej, króciutkiej chwili, kiedy czas zatrzymał się już na zawsze...
–Perun się gniewa! Obraziliście boga, zara dosięgnie was jego moc! –braciszek wykrzyknął zapalczywie, młodzieńczo przekrzykując nawet burzę.
Wit nie zdążył go powstrzymać, zatkać mu ust, nakazać milczenia.... Porywisty wiatr przeniósł ściętą głowę otroka prawie pod ostrokół. Wszystko trwało nie dłużej niż mgnienie oka, nie dłużej.
Naraz ucichł wicher, przestało grzmieć i padać... Lipień oświetlił polanę jaskrawym słońcem, jak to zwykle po letniej, gwałtownej burzy. Wit zamknął oczy, by nie widzieć szeroko rozwartych, zdumionych źrenic w martwej głowie Bożydara. Na ludzi spadło zwątpienie. Może Nowy Bóg był jednak mocarniejszy od starych? Akcja nawracania niewiernych trwała do wieczora.
Ktoś doniósł na Wita, że bratał się z ciotą Kaliną, że miał z nią wiele wspólnego i za to zbito go do nieprzytomności.
–Gadaj gdzie jest ta czarownica? Gdzie się ukryła? –ciosy w brzuch i pytania gmatwały mu myśli.
Milczał. I tak się cieszył, że jej tu nie ma. Nie wiedział, gdzie jest Kalina ale był pewien, że sprytna Wiła znalazła dla swojej cioty odpowiednią kryjówkę. W gęsto porośniętych i stromych brzegach Jawczatu mogła się dobrze schronić cała osada a co dopiero jedna, drobna białka.
Kiedy zbrojni odjechali, Kalina wróciła a wraz z nią nadzieja. Nocą, wielgaśny, okrągły Chors miłosiernie spoglądający z nieba na swój lud i tajemna wiedza cioty sprawiły, że pokora i lęk przed Nowym Bogiem zamieniły się w chęć odwetu.
Jak nakazywał stary obyczaj, rozpalono stos na środku żalnika i na jednych marach odeszli do Nawi: szanowany Zwidun i psotny Bożydar. Jakoś nikt się nie bał powrotu zbrojnych ani tego, że okoliczne sadyby dostrzegą zakazany, żalniskowy dym.
Dość długo zbrojni nie nawiedzali Siedliska... Zapanował względny spokój a jednak każdy czuł przez skórę, że to jedynie cisza przed burzą. Ciągle dochodziły wieści o masakrach i rzezi w pobliskich osadach. Wtedy często Wit cieszył się, że ojce nie doczekali takiej żałości, jak on. W Przylasku, gdzie od wieków oddawano cześć Matce Mokosz, zniszczono jej kącinę, wymordowano służebniczki i na tym samym miejscu zbudowano chrześcijańską kaplicę.
Ile to razy Chors był w nowiu, ile bezsennych nocy spędził Wit w okolicach tyna, obserwując puszczę, od śmierci brata do chwili, kiedy dowiedział się, że i siostra Ludmiła odeszła do Nawi? Nie chciał wiedzieć, nie chciał liczyć...
Miłka była wybrana. Od dzieciństwa słyszała głosy z Prawi ale nie towarzyszyła jej Wiła, więc od zawsze wiedziała, jaki los wyznaczyły jej Rodzanice. Wszyscy wiedzieli. Tylko, kiedy Kalina przyniosła Witowi wisiorek zdjęty z jej martwej szyi, coś w nim pękło. Obietnice dane babie Lubie straciły znaczenie a baśnie o przynależności do ludu miłującego pokój, wywoływały jedynie szyderczy uśmiech. Można było miłować pokój, jeśli panował on na świecie, ale pozwolić, tak po prostu, zamienić siebie w niewolnika wbrew wszystkiemu w co się wierzy? Niepodobna! W Przylasku zginęły służebniczki Matki Mokosz, zginęła i Miłka.... Jeszcze jedna ofiara Nowego Boga! Czy krwawa żertew miała się nigdy nie skończyć? Ból i rozpacz zamienione w gniew stają się straszną siłą...
Końcem pazia Wit razem z innymi mścicielami z leśnych sadyb napadli na kapliczkę w Przylasku. Spalili i zrównali z ziemią wszystko, co miało jakikolwiek związek z Nowym Bogiem. Napili się żywej wody wypływającej z cudownego źródełka i wyraźnie czuli przychylność Matki Mokosz. Dym ze spalonej kaplicy unosił się w niebo a, w ich oczach, był żalniskowym dymem, choć ciał służebniczek bogini nie odnaleziono...
Prosiniec przyniósł ze sobą nie tylko siarczyste mrozy ale i maleńką nadzieję. Do Siedliska przybyli konni z wiadomością, że młodszy syn włodyki organizuje zbrojny sprzeciw. Wielu ich poszło, wielu z całej okolicy, bo byli gotowi oddać życie w obronie dawnych praw... Palili kościoły, mordowali chrześcijańskich księży, siali pożogę i zniszczenie. W odwecie wyznawcy Nowego Boga czynili to samo. Rzeki spływały krwią, zresztą wszędzie unosił jej zapach i swąd spalonych osad.
Wit ciężko westchnął. Nie chciał już o tym myśleć, nie chciał wspominać. Chors znowu przesunął się kawałek na niebie a Kalina wciąż nie nadchodziła.
Od tych strasznych rozmyślań zaschło mu w gardle, poczuł piekące pragnienie. Woda w Jawczacie szemrała tak przyjaźnie, tak kojąco.... Zszedł w głąb jaru i nabrał jej w dłonie. Smakowała jak żadna inna! Przypominała chwile, kiedy macierz poiła go ta wodą i przytulała do siebie. Na moment zamknął oczy, by zatrzymać ten obraz w sobie już na wieczność. Kwitnąca osada, śmiech dzieciaków, szczekanie psów, przekomarzanie się otroków i pierwszy łuk, który podarował mu ojciec.
–Mierz celnie, bacz, byś strzał nie marnował nadaremno!
Aż uniósł głowę i nadstawił uszu, pewien, że zaraz to wszystko usłyszy naprawdę a cała reszta to tylko koszmarny sen, jakby niebywale ciężka Mara siedziała na piersiach. Nagle z głębi puszczy doleciała smętna melodia, ochrypłym głosem śpiewał pokraczny Boruta.
–Knieja szumi, już Nija u wrót,
łopot śmierci zawiera powieki.
Nadaremne czekanie na cud,
Nie odnajdę cię, luba, przez wieki.
Wit ochlapał twarz zimną wodą. Piękne myśli pierzchły wraz z tą piosenką. Zabili młodego włodykę, zabili wszystkich! W odwecie za zniszczoną kapliczkę w Przylasku, puścili z dymem Siedlisko, wymordowano starszych. Rodzinna osada już nie istniała a ocaleli z pogromu przenieśli się znad Jawczatu w pobliże rzeki Wisłok. Tam powstawało nowe Siedlisko, tylko, że to nie był już jego dom. Nie miał już domu na tym świecie i nie mógł mieć.... Zbyt dobrze zapadł się w pamięć Sławojowi, który przysiągł, że nie ustanie, póki głowa Wita nie zawiśnie na nowym ostrokole, nowego Siedliska.
–Nie ostanie po tobie nawet myśl, każdą wypłoszę z niepokornych głów! Aż do dnia ostatecznego będziesz smażył się w piekle! Twoje ciało nie spłonie na żalniku, śmierć nie przyniesie ci ukojenia! –odgrażał się.
A podobno ten ukrzyżowany Bóg miał nieść miłość i wybaczenie. Bzdury! Bogowie zawsze mieli swoje plany, wcale nie uzgadniane z ludźmi... I Sławoj nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że Wit zostawi po sobie potomka.
W kniei zahukała sowa, całkiem blisko....Niespodziewany, porywisty wiatr zaśpiewał w liściach drzew niezwykle smętną melodię, smętniejszą niż pieśń Boruty.
–Kalino!
Nija już tu był! Nie przyszła Kalina! Czas się skurczył a Chors schował za chmury. Zbrojni otoczyli go znienacka. Sławoj śmiał się zwycięsko, kiedy rzucono go na kolana i grubym powrozem krepowano ręce. Nagle Brzeginie pozwoliły mu się dostrzec i zobaczył ich piękny, choć smutny taniec nad Jawczatem. Przyszedł też pożegnać go stary Boruta, który frasobliwie drapał się po długiej brodzie.
–Welesie! Boże przysięgi! Bądź dla mnie łaskaw w tej ostatniej chwili! Wybacz mi, żem nie ochronił Bożydara, wybacz każdy zły uczynek życia! I spełnij jedno moje pragnienie... Spraw, by Kalina i moje dziecko, które nosi pod swym sercem, ocaleli... Boże przysięgi, przysięgnij mi, że kiedyś jeszcze obaczę mojego potomka! –Wit wyszeptał te słowa bezgłośnie, tak w głębi nawi a jednak Weles go usłyszał.
–Przysięgam! Przysięgam! –zaszumiała knieja, zaśpiewały Brzeginie, powtórzył Boruta, zadudniła Matka Mokosz, nawet Chors przedarł się przez chmury i mrugnął porozumiewawczo.
Uspokojony Wit poddał się woli bogów. Dla niego słowiańska Nawia już była rajem.

Jawcza 7.07.2007


Musiałam zasnąć! To wszystko, co widziałam, co czułam tak realnie, musiało mi się przyśnić. Odzyskałam dar poruszania, więc z lekka ścierpnięta, usiadłam. Księżyc przesunął się na niebie, gwiazdy zatraciły ostrość a zatem czas wcale nie stanął w miejscu. Nie było jak w kiczowatym horrorze, zatrzymania czasu, żadnej przerażającej mgły, dziwacznych odgłosów, niczego... Siedziałam w trawie na dobrze oświetlonej blaskiem księżyca polanie. Przesiąknięte rosą ubranie lepiło mi się do ciała. Dotkliwie poczułam chłód nocy i zadygotałam z zimna.

Przez moment wydawało mi się, że od potoku dobiega dziwny śpiew, tylko przez moment. Sama nie wiem dlaczego, zaczęłam się głośno śmiać. Niczego już się nie bałam, idiotyczny chichot zupełnie mnie rozluźnił.
–Hej, a spotkanie? –wykrzyknęłam w końcu w kierunku potoku.
Żadnego odzewu, no, może świerszcze zaśpiewały głośniej, nie wiem. Odkąd pamiętam, nocne majaki przygotowywały mnie do tego ważnego dnia. Zdecydowałam się dać im wiarę i, jak kretynka niespełna rozumu, brnęłam w ciemnościach przez chaszcze, by spotkać się z wyśnionym przodkiem...
–Ty jesteś Kalina! Ty jesteś wybrana. Ty spotkasz Wita i opowiesz o nim innym! Ty wszystko zrozumiesz i wyśpiewasz Welesową Pieśń, wypełnisz boską przysięgę! –śpiewały Brzeginie w moich snach.
Akurat! Z wiadomych względów zainteresowałam się słowiańską tematyką ale zupełnie po laicku, bez większych zgłębień wiedzy. O Słowianach mówili głównie Rodzimowiercy a w bogobojnej IV RP właściwie wszyscy, którzy nie śpiewali jednym głosem na melodię płynącą z jedynie słusznego radia, stawali się masonami, komunistami, sektą diabelską i najgorszym złem.
Nie obchodziła mnie polityka, była brudna i pełna kłamstw.... Z nikim nie zamierzałam walczyć, nikogo przekonywać do swoich racji...Chciałam po prostu zwyczajnie żyć!
–Ty jesteś Kalina, ty spotkasz się z Witem! Wyśpiewasz Welesową pieśń!
Ciekawe, bardzo ciekawe! A może tylko idiotyczne? Dziś miałam spotkać się z Witem i nic takiego nie nastąpiło. Kolejna wizja, może tylko sen?
Uśmiechnęłam się do księżyca, do ciemnego lasu, do szemrzącego potoku, a już najbardziej do siebie i do psychiatry, którego zamierzałam niezwłocznie odwiedzić. Niewątpliwie był mi, chyba najbardziej potrzebny. Jak to dobrze, że nikomu nie zwierzałam się ze swoich myśli, snów i czynów.... Szczególnie dzisiejsza nocna wyprawa nad Jawczę dałaby ludziom pożywkę do kpin.
–My naród rdzenie chrześcijański, ostoja chrześcijańskiej Europy! –wykrzykiwali politycy w telewizorze.
Nawet teoria ewolucji sprawiała im kłopot a wszelkie inne nacje były złe i uderzały w dobro prawdziwego Polaka– chrześcijanina od prapoczątków. Mieszko przyjął bogobojnie chrzest i cały lud poznał prawdziwego Boga. Nikt się nie wychylał, wszystko przed było głupie, pogańskie i złe....
Czy ktoś dzisiaj pamiętał potężnego księcia Wiślan, który budował monumentalne chramy, walczył z chrześcijaństwem i chciał zachować chociażby cień dawnej kultury? Czy mówiono nam w szkole, że Wisława ochrzczono przemocą? Skąd! Grecy zachowali własne mity, nawet potężny Rzym ich się nie wyrzekł, Wikingowie mają swoją historię i tylko my– Słowianie pozwoliliśmy się zniewolić mentalnie.
Głupio myślę? Pewnie tak, o poprawności politycznej nie wspominając. Tylko dlaczego wciąż rodzą się tacy, jak ja? Wariaci? Całkiem nieprzystosowani? Chorzy umysłowo? Diabelskie nasienie w bogobojnym kraju? Członkowie sekty? A może po prostu Welesowe Wnuczęta, piewcy przeszłości, w genach których zaklęta jest wiedza o przeszłości?
Nie spotkałam Wita! Tylko wam o tym opowiadam, bo nie zamierzam skończyć w psychiatryku. Tej dziwnej nocy zdarzyło się jeszcze coś ważnego....Naprawdę niesamowitego!
Kiedy zamierzałam już odejść z polany, zostawić całą przeszłość innym, może bardziej ku temu przystosowanym, obdarzonym większą wiedzą i zrozumieniem, jakaś niezrozumiała siła przytrzymała mnie na miejscu.. Nie odczułam strachu, widać pierwotne moce były mi przychylne...
Niespodziewanie otoczył mnie korowód Brzegiń o zielonych włosach, pokraczny Boruta także im towarzyszył, nawet Żmij wypełzł spod krzaka czarnego bzu i dołączył do pląsów a Chors prawie jarzył się nieziemskim światłem. Otumaniona stałam w środku kręgu. Naprawdę widziałam to wszystko wyraźnie, dokładnie i wcale nie w formie mglistych cieni czy zdawkowych migawek
–To ty, Kalino! Ino tyś wybrana! Ty inszym o Wicie opowieść poplecisz....
–Ja? Dlaczego, nie spotkałam go przecież zgodnie z obietnicą? –wydukałam lekko ogłupiała.
Brzeginie zaczęły chichotać, śmiał się do rozpuku Boruta z monstrualnym przyrodzeniem, Żmij syczał szyderczo a Chors z rozbawienia aż schował się za chmury. Wokół mnie szumiała knieja, której nie było w rzeczywistości, płonął ogień u stóp świętego Dębu Peruna. Wiła krążyła wokół, bacznie omijając zasięg korzeni dębu, i to właśnie ona mnie oświeciła.
–W warze gorącym pławionaś i płochaś jako młode ptaszę.... Opatrznie wszyćko pojąć się zawzięłaś, tedy i pomylenie naszło! Niecierpliwość nie cnotą jest a przywarą,,,, Przysięgi wieczne spełnione być muszą, ino czas zagmatwałaś, moja dziewuszko, ino czas nie ten! Trzydzieści roków zbrakło, coby krew Wita z twoją zbratać się nazad mogła.... Czekania ano potrza, czekania!
Szept zlał się naraz z szemraniem potoku, z poszumem liści w lesie, z wyciem wiatru, który niespodziewanie zakołysał koronami starych drzew, zatańczył w spódnicach Brzegiń, porozwiewał ich piękne zielone włosy...Zakręcił otaczającym mnie korowodem, sama bezwiednie zakręciłam się w kółko. Aż mi zaparło dech z niesamowitych wrażeń...Upadłam na trawę.
Obudziło mnie bicie dzwonów w siedliskim kościele, oślepiło poranne lipcowe słońce. Już wszystko rozumiałam, o ile o racjonalnym myśleniu mo-głam się w ogóle wypowiadać. Pochodziłam z rodu Wita i miałam wyznaczone zadanie, by dopełniła się słowiańska przysięga... Tylko..... Właśnie to tylko a może aż tylko?
Za trzydzieści lat, kiedy minie magiczne widać tysiąclecie, będę dobijała sześćdziesiątki! Czy dam radę wspiąć się na te cholernie zarośnięte wzgórza, czy w ogóle będę żyła, czy nadal zachowam wiarę w sny i przeczucia? A może jeszcze więcej się rozjaśni w mojej słowiańskiej łepetynie i sprawię, że pamięć o Wicie powróci, wbrew pragnieniom Sławoja, który groził mu wiecznym niebytem....
Nie wiem, czas pokaże. Skoro jednak Faraonowie, celowo przecież skazani na klątwę zapomnienia, wracają do umysłów potomnych dzięki najnowszym odkryciom archeologicznym, może i słowiańskie, nasze rodzime prawdy poradzą sobie z czasem... Tez mamy swoich bohaterów, swoje historie i warto byłoby je poznać. W naszych żyłach płynie krew osadników słowiańskiej puszczy i nie wszyscy szli pokornie na rzeź....Urodzili się wolni, dumni i choć chrześcijaństwo zrobiło z nich niepiśmiennych prostaczków, pierwotnych ludzi, co to każdemu korzeniowi drzewa oddawali część, musimy zrozumieć, ze i oni domagają się z praczasów wyjaśnienia, zrozumienia i szacunku.
A tak naprawdę, to szkoda, że trafiłam w niewłaściwy dzień, ale według przepowiedni, wszystko jeszcze przed mną.....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> PROZA Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island