Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Bobo

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> PROZA
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sława




Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:49, 27 Gru 2014    Temat postu: Bobo

BOBO

Od najmłodszych lat Kazik był zawsze straszony Bobem… Podobno Bobo siedziało w kontaktach elektrycznych, w nieprzykrytej studni sąsiada, w pobliskim potoku, w garcz-kach na palinkach kuchenki gazowej a nawet czaiło się na ruchliwej ulicy, pełnej ludzi i przejeżdżających samochodów. Czyhało zwykle tam, gdzie miał ochotę pójść i trochę lepiej poznać otaczający go świat. Nikt mu nigdy nie wytłumaczył, kim jest owo Bobo i czemu jest tak na niego zawzięte.
- A jak wygląda Bobo? – pytał nieraz babcię. Ta robiła przerażającą minę, przymykała przy tym siwe oczy i oznajmiała znaczącym szeptem.
- Lepiej, żebyś nie wiedział, Kaziu! Nikt tego nie wie! Kto raz spotkał Bobo, nigdy już nie wrócił, dlatego nie mógł o nim opowiedzieć!
I chyba właśnie fakt, że nie miało się pojęcia o wyglądzie wroga, otumaniał irracjo-nalnym lękiem. Dawało to pole do popisu najgorszym dziecięcym wyobrażeniom.
Dużo łagodniejsze i jakoś bardziej przyswajalne bywały inne stwory, bo one pozwalały się jakoś określić i zmaterializować w wyobraźni swe straszliwe postacie. Zły – wodzący ludzi po pustkowiach i gmatwający im ścieżki - posiadał przynajmniej rogi i kopyta. Dość szybko dawał się rozpoznać… Toplec – trochę zielony a jeszcze bardziej przypominający zmurszały pień drzewa, zamieszkujący w strumieniach, jeziorach i nieużywanych studniach - też łatwo był rozpoznawalny. Czarownice były szpetne, miały długie, haczykowate nocy, lubiły piec dzieci w piecu, by im lepiej smakowały ich młodziutkie ciałka i mieszkały w chatkach leśnych na zupełnym odludziu… Jedynie Bobo było zupełnie nieokreślone, a tym samym najstraszniejsze!
Podobno istniał jeszcze Anioł Stróż, który miał pilnować każdego człowieka przed wszelkim złem, zawsze wskazywać mu właściwą drogę, tylko on chyba był jakiś leniwy, może zbyt zajęty wyśpiewywaniem psalmów ku czci Wszechmogącego, i jakoś nigdy się nie pokazywał. W sumie, nie za bardzo można było na niego liczyć…

Malutkie ognisko prawie dogasało. Jedynie trochę płochliwego żaru rozświetlało atramentową czerń nocy. Nie chciało im się już dokładać drew. Właściwie na nic nie mieli już ochoty. Rozmowa utknęła w martwym punkcie, na jakimś dawnym wspomnieniu, które dzisiaj nie miało już najmniejszego znaczenia. Siedzieli na pniu powalonego drzewa i milcząco obserwowali gwiazdy. Tylko las wydzielał niezwykły aromat, jak zawsze. Tylko wiatr wyśpiewywał w listkach brzóz zielone melodie i mierzwił grzywiaste pędy bujnych paproci. I ten zapach wilgotnego lasu otulonego wieczorną mgłą skłaniał do głębszych przemyśleń. Może i te przemyślenia niekoniecznie poprawiały humor, może i nie były wskazane w takiej chwili, jednak nie sposób było się ich pozbyć.
- Dlaczego właściwie rozwiodłeś się z Anką? – niespodziewanie zapytał Artur.
Kazik popatrzył na niego ze złością. W świetle księżyca łysa głowa przyjaciela lśniła podobnie jak sam księżyc. Od wypitego alkoholu Artek trochę bełkotał i niezbyt wyraźnie artykułował słowa. Zresztą, co mu wpadło do tego głupiego łba, by zadawać takie idiotyczne pytania? Konsekwentnie to przemilczał, udając, że nie dosłyszał.
- Kurcze, Kaziu, to przecież twój czwarty rozwód! Czyżby na tym świecie nie było kobiety akuratnej dla ciebie? Ile ty właściwie masz dzieci?
- Policz butelki! – warknął Kazik.
- O, Kuźwa! Sześcioro?
- Samych synów i powiem ci jeszcze, że jestem z nich bardzo dumny! To moja krew! I będę miał jeszcze jednego syna, bo siódma butelka jest nienapoczęta! - Kazikowi jakoś wrócił dobry humor.
Artur zaczął rechotać, może nawet bardziej skrzekliwie niż żaby w Złocistym Potoku. Śmiał się głośno, aż mu się trzęsło opasłe brzuszysko.
- Jak widzę, postanowiłeś zaludniać ziemię! Wielce chwalebne, wielce… - wycharczał jesz-cze coś niezrozumiale, otworzył ostatnią butelkę i rozlał do plastikowych kubeczków.
- No to wypijmy za twojego siódmego syna! A wiesz już może, jaka kobieta dostąpi zaszczytu bycia jego matką?
- Czy to ważne?
- Chyba nie, nie wiem, zresztą… Jakieś znaczenie musi to jednak mieć!
I miało znaczenie! Artek nawet nie wiedział, jak wielkie…
- Która godzina? Mam wrażenie, że tym razem nie dotrwamy, by obserwować wschód słoń-ca! - westchnął Artur jakoś tak boleśnie i beznadziejnie.
- Dopiero jedenasta. Co jest, przyjacielu? Przecież to właśnie ty domagałeś się spełnienia dawnej przysięgi! Sam mnie do tego namówiłeś! I tak zachowałem zdrowy rozsądek, że nie dałem się nakłonić na zakup wina – marki wino, bo takie piliśmy wtedy… Jestem pewien, że dzisiaj po tym wykwintnym trunku, już w okolicach dziewiątej wyzionęlibyśmy ducha. – Kazik próbował poprawić przyjacielowi na nastrój. Najkrótsza noc w roku zdawała się rozciągać w nieskończoność a świt oddalał się coraz bardziej.
Tylko gdzieś tam w głębokiej podświadomości podstępnej i mrocznej czaiły się prze-rażające prawdy, które za wszelką cenę, pragnęły znaleźć jakieś ujście i wydostać się na ze-wnątrz, choćby razem z pijacką czkawką.
Przez zamroczony umysł Kazika przedostała się naraz całkiem rozsądna i racjonalna myśl. Po jaką cholerę zgodził się na tę idiotyczną imprezę? Chyba zupełnie go zaćmiło! Dwadzieścia lat to szmat czasu, w zasadzie wszystko przecież uległo diametralnym przemianom… Zmienił się i Artek i on sam. Z dawnej przyjaźni pozostały jedynie liche skrawki wspomnień. Tamta noc Kupały, bo jakoś, chyba na przekór religijności swoich chrześcijańskich rodziców, nie nazywali jej wtedy Nocą Świętego Jana, i tamta młodzieńcza, zupełnie pijana przysięga – raczej nie powinny mieć znaczenia.
Kazik wolał nie myśleć, ile oni wtedy mieli lat, jacy byli infantylni i niedojrzali. Pili na umór coś, co raczej tylko z nazwy mieniło się alkoholem, bo tak naprawdę to chyba tylko zatruwało organizm i wywoływało straszliwe torsje. A i jeszcze osłabiało nogi! Raz po raz lądowali w pokrzywach, tak że następnego dnia – dnia zwanego kacem ostatecznym – całe gęby mieli w bąblach. Po kilkunastu upadkach w katorżnicze ziele w ogóle już nie czuli poparzeń ani swędzenia. Myśleli nawet, że bezład dolnych kończyn i okrutna słabość górnych są wynikiem, być może nawet nieprzemijającym, zemsty prastarych słowiańskich bogów.
- Kazik? – z dawnych wspomnień nagle wyrwał go głos Artura.
- No? – odburknął i dopił jeszcze resztkę trunku, która została mu w kubeczku.
- Szukajmy tego kwiatu paproci, bo znów pradawni bogowie nie obdarzą nas szczęściem w miłowaniu!
- Niby wtedy nas obdarzyli! Ja mam za sobą cztery rozwody, ty jesteś od wielu lat wdowcem i stale zadajesz się z dziwkami, jakbyś właśnie wśród nich miał odnaleźć miłość prawdziwą!
- Dobra, dobra, tylko, że ja już naprawdę kochałem! - westchnął Artek i tak dziwnie na niego popatrzył.
- Przestań, stary! Ania odeszła tak dawno…
- Ale ze mną jest wiecznie! Ona, ty i mój syn! Wiesz, że Jarek pod koniec czerwca broni pracy magisterskiej?
- Gratuluję !
- Dzięki, przyjacielu! Mam nadzieję, że pójdzie mu świetnie!
- Wiesz, on jest zupełnie inny niż my! Żadne bzdury go nie rozpraszają!
- Szukajmy kwiatu paproci, może tym razem dla nas zakwitnie! - Kazik próbował zmienić temat.
Nie żeby wierzył w ten słowiański czar, w magię nastoletnich czasów, jednak stara przysięga zobowiązywała! Minęły lata, i nie tylko ich przybyło… Nie tylko! Dwadzieścia lat, za to ze czterdzieści kilogramów nadwagi na każdego z nich, minus włosy, które opuszczały swoje stanowisko w zastraszającym tempie, minus grzechy przeszłości, o których nie dawało się zapomnieć… I ta wredna starość czyhająca w każdym zakamarku ciała i niepokornych, właściwie wręcz przekornych myśli…
- Artek! My nie znajdziemy kwiatu paproci! On po prostu nie zakwita, rozumiesz? - Kazik jednak wstał i na chwiejnych nogach próbował ruszyć w ciemnościach ku paprociowej en-klawie. Artur też podjął oporne próby podniesienia się z pniaka. Nie za bardzo mu to wycho-dziło. Wstawał oszołomiony i opadał z powrotem, jakby ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
- Zakwita! Idziemy, brachu na poszukiwania! – wybełkotał, bo przypomniały mu się nagle opowieści babci z dzieciństwa o szczęśliwcach, którzy dojrzeli błękitnawy nieziemski błysk kwiatu w zieleni paproci i zdążyli go zerwać.
Potykając się co chwila o wystające korzenie drzew, zaczepiając o ostrężyny, ruszyli w kierunku głębokiego jaru, na zboczach którego rosły najbujniejsze i szczęściodajne rośliny. Zauważyli je wcześniej, jeszcze, kiedy było zupełnie jasno a przez korony wysokich dębów przedzierało się czerwcowe słońce.
- Kazek? Ale jestem pijany, a ty? – spytał Artek.
- Ja też! Czy myślisz, że na trzeźwo łazilibyśmy po tych wertepach, jak idioci? Żeby jeszcze łapę złamać albo i kark skręcić! – Kazik zachichotał nieco nerwowo, przez moment zdawało mu się, że usłyszał wycie wilka. Gdzie tam jednego wilka! Tak musiałaby zawodzić cała ich wataha! - Chyba mam omamy słuchowe! – westchnął ciężko.
- Patrz! Czy ja mam omamy wzrokowe? Patrz, Kazek, w głąb jaru! – radośnie wykrzyknął Artur i nie czekając na reakcję kolegi, zaczął schodzić, a właściwie staczać się w dół.
Kazik podążył za przyjacielem bez zbędnych pytań. Obaj przecież widzieli kwiat paproci! Obaj! Z dużej odległości trudno było określić kształt czy nawet kolor tego upragnionego kwiecia, jednak nawet w ciemnościach błyszczał on tak niezwykłym światłem, rozpraszającym mrok nocy, że znikały wszelkie wątpliwości. Tarzali się, koziołkowali, wstawali na nogi i znów padali, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do baśniowego szczęścia. Podobno przecież kwiat paproci zakwitał raz w roku i to na króciutką chwilę… Kto pierwszy, ten lepszy! Paprociowym szczęściem nie można się było z nikim podzielić, nawet z przyjacielem…
- I tak prawdziwa przyjaźń nie istnieje! – pomyślał Kazik.
- On nigdy nie był moim przyjacielem, przecież wiem to od dawna! – w głowie Artura zrodziła się podobna myśl.

Nagle ciemny las otuliła gęsta mgła. Biała, nieprzejrzysta niczym prawdziwe mleko od krowy - pasącej się na zupełnie dzikiej łące - łące, której nikt nigdy nie podsypywał sztucznym nawozem. Księżyc utonął w mlecznej powodzi a razem z nim kupałnockowe gwiazdy. Atramentowa czerń nocy objęła w swe władanie najciemniejsze odcienie zieleni. Nic już zdawało się nie być tym, czym było jeszcze chwilę wcześniej. Gęste paprocie pogubiły się w mroku, wymieszały się aromaty lasu…
Zapanowała niezwykła cisza. Nie słychać było żab, nawet cykania świerszczy czy powiewu wiatru… Zamilkło szemranie rwącej wody Złocistego Potoku. Las zamarł w ciem-nościach i zamienił się w przejmującą i nienaturalną ciszę.
Bobo otworzyło drugie oko i złośliwie popatrzyło na tych dwóch pijanych idiotów.
- Niech się łudzą, że mają dwa kwiaty, po jednym dla każdego!
Ludzie wciąż byli nieprzewidywalni a ich zakłamanie i próby budowania idealnego świata na bazie fałszywych, choć pięknych słów, stawało się już nie do zniesienia. Ile oni gardłowali o przyjaźni, o sprawiedliwości społecznej, o miłosierdziu i innych bzdurach! Najgorsze jednak było, że każdy z nich jawił się sobie jako jednostka wybitna, niepowtarzalna i wielka.
Zmieniały się religie, wierzenia, bo ten motłoch wciąż próbował podporządkować sobie wszechświat, znaleźć zasady nim władające i takich bogów, którzy potakiwaliby mu bez zbędnych dekalogów i problemów.
- Akurat! Już ja wam pokażę, gdzie wasze miejsce! – Bobo rozgniewało się nagle, przypomi-nając sobie baśniową funkcję, którą wyznaczył mu współczesny człowiek. Teraz było jedy-nie straszakiem na dzieci. One bały się tak po prostu i nie wymagały zbytnich wyjaśnień. Nikt już właściwie nie zadawał sobie trudu, by je zrozumieć… Jakieś jeszcze przedsłowiańskie bóstewko, nic więcej! Fakt, już Słowianie niewiele o nim wiedzieli, zostało tylko imię i lęk… A jednak to wcale nie tak znowu mało. W niebyt odeszło tylu pradawnych bogów, zupełnie o ich zapomniano a ono miało się całkiem nieźle, wciąż jego miano wymawiane było ze strachem. – Jak będziesz niegrzeczny, zabierze cię Bobo!
Ci dwaj – upasieni, podstarzali idioci, którzy przed dwudziestu laty złożyli sobie przysięgę, że rocznicową Kupałnockę spędzą znowu razem, wcale nie byli grzeczni i należała im się kara. Za przyjaźń fałszywą, za kłamstwa, za udawanie kogoś, kimś się nie było…Oczy Boba zalśniły jeszcze mocniej i z większą nienawiścią…
Od Złocistego Potoku dobiegł nagle dziwnie smętny śpiew. Przez dłuższą chwilę Bobo wcale nie potrafiło rozróżnić poszczególnych głosek i złożyć z nich zrozumiałych słów. Jakby zanikła pozawerbalna komunikacja między nieśmiertelnymi. Dopiero po chwili udało się zrozumieć błagalną prośbę brzegini.
- Daruj im, Bobo! Daruj i nie mścij się za zło! Wiesz dobrze, że tylko miłość jest ponad wszystko! Nawet ponad śmierć, nawet ponad nią!
Bobo zamknęło oczy.

Kazik i Artek już prawie docierali do magicznych kwiatów, gdy nagle błękitne blaski znikły. Niespodziewanie zrzedła także gęsta mgła, księżyc przedarł się przez chmury, mroczne niebo zaroiło się od gwiazd a las stał się bardziej przyjazny, przejrzysty i mniej tajemniczy,
- Co jest? Gdzie te kwiaty paproci? – wydukał oszołomiony Kazik.
- E, pewnie wcale ich nie było. Pijane umysły splatały nam figla!
- Figla? Jakiego figla? – nie mógł zrozumieć Kazik.
- Takiego może, jak ty mnie?
- O czym ty gadasz, do cholery?
- O przyjaźni prawdziwej, o zaufaniu… A teraz też o wybaczaniu. Wiesz, planowałem cię zabić dzisiejszej nocy. Mam nawet nóż! Spójrz! – Artek wyjął z plecaka ogromny tasak do mięsa.
Kazik wytrzeźwiał w jednej chwili i cofnął się kilka kroków. W oczach przyjaciela było coś takiego, co nadawało jego słowom wymiar okrutnej prawdy.
- Jezu, Artur, oszalałeś?
- Nie bój się, nie zabiję cię! A już na pewno nie dziś! – błyszczący tasak wylądował z powrotem w plecaku.
- Dlaczego? – oniemiały Kazik wciąż się cofał.
- Przed śmiercią Ania mi powiedziała… Nie będziesz miał siódmego syna, bo ty go po prostu już masz!
Bobo roześmiało się okrutnie i zatrzęsło całym lasem. Nibyprzyjaciele zaczęli uciekać, każdy w inną stronę ciemności, byle dalej od siebie i od tego straszliwego śmiechu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> PROZA Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island