Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
COŚ PIĘKNEGO

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> ella_hagar
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ella_hagar




Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mazowsze
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:20, 06 Wrz 2009    Temat postu: COŚ PIĘKNEGO

COŚ PIĘKNEGO
taka czy inna historia



Byli samotni. Mieli wrażenie, że codziennie umyka im coś niepowtarzalnego, coś bez czego żaden zapach, smak czy widok nie przywodzi na myśl banalnych skojarzeń, wiosny, bzów, zielonych łąk i pagórków.
To były takie dni, kiedy niełatwo się uśmiechać.
Poznali się w barze mlecznym. Siadywali naprzeciw siebie w porze obiadowej. Daria – sama przy stoliku w rogu sali, Staszek przy swoim. Obserwował ją kątem oka znad dymiącego talerza zupy. Była szczupła i cicha, miała senne brązowe oczy i ładne zęby.
Ona również, chociaż później nie chciała się do tego przyznać, od początku zwróciła uwagę na jego miłą, łagodną twarz. Bez fascynacji, bez pożądania, to jednak w jakiś sposób przyciągał spojrzenie Darii. Nie był przystojny ani brzydki. Ot, zwykły facet z włosami związanymi w kucyk z tyłu głowy. Zbyt wysoki jak na jej gust, z lekko pochylonymi plecami jakby całe życie chował głowę w ramionach.
Po obiedzie Daria szła na pobliski skwerek, siadała na odrapanej ławce i zapalała długiego, cienkiego papierosa.
Któregoś dnia poszedł za nią. Patrzył w kostkę chodnikową, słuchał jak przed nim stukają pantofle i myślał o tym, co się dzieje, kiedy jest sam w mieszkaniu. Dokładnie wiedział, ile kroków liczy odległość od okna do przeciwległej ściany, ale był pewien, że wieczorem zacznie odmierzanie na nowo.
Miał trzydzieści cztery lata, był w obcisłych dżinsach, przed wyjściem dokładnie się ogolił. Nie miał stałej pracy, głosował, potrzebował kobiety.
- Pójdziemy do mnie na papierosa? – zapytał i Daria się uśmiechnęła.
A potem siadywali w barze razem, przychodząc z jego mieszkania.
Daria spoglądała na miłą twarz Staszka i czuła coś w rodzaju przyjemności. To patrzenie było pierwszą rzeczą, z której się cieszyła. Pierwszą od nie wiadomo kiedy. Tyle zmarnowanego czasu. Myślała o nim i o tych ludziach, obok których żyła. Rozpamiętywała gesty, słowa, obrazy. Chciała opowiedzieć Staszkowi.
O ojcu, który mówił, że picie mu nie przeszkadza w prowadzeniu samochodu i że kiedyś wreszcie mu przeszkodziło. O tym, że codziennie czuła się porzucona, aż do chwili, gdy zrozumiała, że ojciec nigdy nie wróci. O udawaniu matki, że nie płacze, a potem, że nic ją nie boli. O tym jak któregoś dnia babka oznajmiła: „ona już do nas nie wróci ze szpitala” i że poczuła wtedy ciarki w miejscu, gdzie ostatni raz mama ją pocałowała. O babce, która precyzyjnie wymierzała uderzenia – za zmęczenie, za samotność i żeby zapamiętała, że nienawidzi jej jak psa. O tym , że na pogrzebie babki nie mogła się zmusić do jednej łzy. A potem o mieszkaniu z ciotką i wujkiem, który „tylko cię trochę podotykał, no to co się takiego stało”. O zupach mających dziwny smak, bo ciotka nie miała zamiaru wysilać się dla takiego darmozjada. Albo o chłopięcych trzewikach z lumpeksu, z których śmiały się szkolne koleżanki. Także o chowaniu głowy pod kołdrę, tam, gdzie był jeszcze kawałek jej świata, gdzie czuła tylko siebie, gdzie nie dochodziły krzyki i uderzenia.
I o tym jeszcze, że kiedy zapadał zmierzch, nie zapalano światła i słyszała warczenie:
- Bachor!
Więc teraz pragnęła, żeby Staszek jej współczuł, żeby powiedział:
- To byli źli ludzie.
A on mówił: „posłuchaj, posłuchaj!”. I opowiadał.
O żonie, która odeszła lata temu, a jemu potem najbardziej brakowało gotowania, o alkoholowej przeszłości, która pozbawiła go dobrej pracy, o bracie na dorobku w Irlandii , o tym, że nie lubi szybkości a w mieście jest szybko, wszyscy biegną. Jak człowiek stanie, to go porwą ze sobą. Dlatego nie pozwala się nakręcić tą atmosferą i sam nie biegnie. I że owszem, jest po przejściach, ślub już przerobił, nie ma miłych wspomnień i na obrączki patrzy teraz inaczej.
Rozprawiał też o samotności, o przeżywaniu własnych myśli, o zwykłym życiu, nieodróżnialnym od innych, najzwyklejszym ze zwykłych.
Pozwalała mu się wygadać, patrzyła jak palcem wskazującym odciąga kołnierzyk koszuli, jak na czole pojawia się pionowa zmarszczka, jak ciemnieją mu oczy kiedy mówi o dawnej dziewczynie znad Sekwany w bluzeczce w złote smoki.
Aż któregoś dnia zauważyła, że słowa dochodzą do niej jak zza mgły i nagle poczuła, że jest sama.

..........

Po kolejnym, wiosennym remoncie, bar mleczny został zlikwidowany, a nad dawnym wejściem pojawiło się czerwone logo McDonald’s.
Wtedy Daria zaczęła gotować swoje pierwsze zupy, czasami o dziwnym smaku.
Wiedli zwykłe życie. Staszek był akwizytorem, często bezrobotnym, ona pracowała w hurtowni papierosów.
Z biegiem czasu zaczęła prać, sprzątać i prasować koszule Staszka. Wtłoczona w niewielki pokoik z kuchnią, martwiła się utratą przestrzeni. Coraz rzadziej chodzili na wspólne spacery, coraz częściej Daria stawała w oknie, aby oglądać blask zachodzącego słońca na Wiśle, bo tylko o zachodzie , w porze niepojętej przemiany kolorów, świat na chwilę stawał się piękny.
Czas płynął i wszystko było tak samo: wstać, umyć, zdążyć na autobus, kupić, wrzucić do garnka, pozmywać, ziewnąć, pstryknąć pilotem na dobranoc. Noce podle się skurczyły, dni zlewały ze sobą.
Staszek stawał się coraz bardziej milczący.
- Co tam u ciebie? – pytał, gdy Daria wracała z pracy.
- Nic. A u ciebie?
- Też nic.
- Aha.
A potem cisza zdawała się nie mieć umiaru.
Od czasu do czasu nachodziła ich drażliwa myśl, to szczególne niezadowolenie, które żywi się przekonaniem, że inni żyją lepiej, ciekawiej, pełniej. Czasami o tym rozmawiali nie patrząc sobie w oczy.
Siadywali przed telewizorem na jednoosobowych krzesłach, rozdzieleni kilkoma metrami przestrzeni, tak jakby ona była jeszcze jedną z tych samotnych kobiet, a on jeszcze jednym samotnym facetem wśród milionów tych wszystkich samotnych ludzi zasiadających przed ekranem każdego wieczora.
Kiedy w telewizji kończyły się wieczorne seriale, Daria zabierała Staszkowi pilota i pospiesznie przełączała kanały telewizyjne w poszukiwaniu filmów o życiu ptaków. Oglądała tłum różowych flamingów, odloty i przyloty bocianów, albo zwinne rybitwy fruwające nad oceanem, ich gniazdowanie i wychowywanie piskląt.
W jej życiu nie istniało nic bardziej pięknego od tych skrzydlatych stworzeń. Uważała, że ptaki są doskonałe i chciała się o nich wszystkiego dowiedzieć. Aż w końcu zauważyła, że spotykane na spacerach gołębie, sroki czy wróble wcale się jej nie boją, a nawet podchodzą blisko, z niezmąconym spokojem jakby stały się ptakami Darii. Nie miała rodzeństwa, dzieci, przyjaciół, więc ptaki były zamiast.
- Chciałabyś być ptakiem ? – zapytał kiedyś Staszek.
- Nie – odparła. – Przecież nie umiem latać. Ale chciałabym żyć w otoczeniu ptaków.
Zasypiała długo, lękliwie, nasłuchując, jak warczy stara lodówka, z rur dobiegają tajemnicze jęki a od strony okna szorstko szeleści firanka. Potem nie śniła o niczym.
Daria nie mogła się w domu odnaleźć. Były w nim takie zakamarki, gdzie bała się zaglądać. Kiedy otwierała szafę, wypadała z niej rura od odkurzacza, prężyła się wokół stóp, nie dając się zwinąć i schować. W trakcie szamotaniny z wężem, z górnej półki leciała naddarta teczka pełna pożółkłych papierów lub czarny parasol ze złamaną rączką, przypominający strasznego pająka.
A parapet okienny w pokoju? Tam zawsze można coś znaleźć: wielką, włochatą ćmę albo pogniecioną fotografię z nagą dziewczyną na plaży, albo leżącą na plecach biedronkę.
Za to kuchnia wydawała się Darii bezpieczna. Nie wiadomo dlaczego w kuchni było weselej niż w innych pomieszczeniach. Tutaj działy się rzeczy najlepsze – siekanie natki, dzielenie ziół, siorbanie, oblizywanie, wąchanie, ukradkowe podjadanie z garnków. Tu mogła wróżyć z fusów od kawy, robić głupie miny lub ćwiczyć śmieszne kroki.
Czasem siadała przy oknie i zbierała okruszki chleba z kuchennego parapetu, wysypując je potem ptakom. Spoglądała w niebo, słuchała jak pod blokiem krzyczały dzieci albo jak brzęczy mucha obijająca się o szybę.
Wiele też rozmyślała, paląc długie, cienkie papierosy, ale o czym – Staszek nie wiedział.

..........


W końcu coś się wydarzyło. Było lato. Trochę świeciło słońce, trochę się chmurzyło.
Siedzieli przy kuchennym stole i jedli żurek. Obok talerza Staszka stała szklanka z piwem. Był piątek.
- Widziałaś ? – zapytał Staszek, bawiąc się łyżką.
Daria odchyliła się do tyłu.
- Co takiego?
Uśmiechnął się kącikiem warg.
- Sąsiedzi z pierwszego się wyprowadzili.
- Naprawdę ? – wzruszyła ramionami.
Z parapetu poderwały się dwa wróble i w popłochu odleciały w przestworza.
- Zostawili przy śmietniku fotel. Duży, rozkładany.
- Niby co w tym dziwnego? Parę dni temu stał tam telewizor.
Staszek zaczerpnął powietrza.
- Moglibyśmy zabrać go do domu. To naprawdę coś pięknego.
- Jasne. I ktoś zobaczy, wezwie policję. – Pokręciła głową. - Świat jest pełen takich ludzi.
- Co ma do tego policja?
- Bo to własność prywatna.
- Jak ktoś umyślnie coś zostawia w publicznym miejscu, to chyba się tego zrzeka, nie?
- No, nie wiem. Po co ci fotel?
Staszek podniósł szklankę z piwem i pił małymi łyczkami. Zachowywał się, jakby nie słyszał pytania. Może rzeczywiście nie słyszał.
Myślał o czarnym, upapranym fotelu w komórce dziadka, u którego spędzał wakacje. Widział małego chłopca, uciekającego na fotel-tron przed nudą, przed nijakością letnich dni.

Daria rozejrzała się. Zobaczyła meble z burą, brudną barwą. Obrzuciła wzrokiem stare, wgniecione krzesła, na które wielokrotnie coś kapnęło, pozostawiając plamy. Z okna na piątym piętrze rozciągał się widok na blokowisko, zdeptane trawniki, wielki parking i mdłą Wisłę w oddali. Zrobiło się jej niedobrze.
- Pójdę wyrzucić śmieci. – Oczy Darii zabłysły twardo, kiedy chwyciła za kubeł.
Za żywopłotem, przy śmietniku rzeczywiście stał fotel. Wspaniały, w stylu barokowym, pokryty elegancką tkaniną w kolorze czerwieni. Na pojemnikach na śmiecie siedziało kilka nastroszonych gołębi. Rozglądały się raz prawym raz lewym okiem, jakby czegoś pilnowały.
- Burgund - pomyślała, patrząc na mebel. – Miękki, puszysty, pieprzony burgund.
Stanęła na wprost i spoglądała na obity ciężką materią fotel. Pachniał czymś delikatnie, jakby czekoladą i liśćmi dębu.
Zsunęła z nogi sandałek i wyciągnęła stopę przed siebie. Na paznokciach błysnął perłowy lakier. Widziała drobne palce, łagodny łuk przechodzący w kostkę, szczupłą łydkę. Przesunęła stopą po obiciu fotela, podwinęła pod siebie palce jak małe dziecko.
- Miękko- stwierdziła w myślach. – Nie, nie! Inaczej.
Przyszło jej do głowy słówko dobrze oddające to co czuła: lekko. Zachichotała pod nosem.
- Jakby świat odlatywał daleko – szepnęła pod nosem.
I wysunęła język, dotykając nim górnej wargi. A potem zaczęła doznawać dziwnego uczucia. Najpierw nie zwróciła uwagi na to, jakie było dziwne. Ale wraz z upływem czasu coś miłego zaczęło się z nią dziać. Może uderzenie adrenaliny, reakcja chemiczna, nie wiedziała.
Wiatr zaszeleścił liśćmi, poruszył żywopłotem i wysuszoną trawą. Od strony budynku dochodziła muzyka z przesadnie podkręconymi basami.
Daria usiadła na fotelu i zrobiła głęboki wdech. Kołysała się z zamkniętymi oczami i o niczym nie myślała. Czuła, że w jakiś sposób jej ciało tworzy kobietę. Po chwili w umyśle zaczęły płynąć spokojne obrazy. Najpierw jej ojciec siedział w pluszowym fotelu, pykał fajkę i czytał rubrykę porad kulinarnych. Potem niemowlę sąsiadki spało w najlepsze w wózku, a ona cichym głosem opowiadała jak pierwszy raz ziewnęło, jak się uśmiecha, jakie robi miny, jak się kąpie. Darii wydawało się, że jej oczy wilgotnieją. Jeszcze jedną spokojną rzeczą, o której pomyślała, były pochylone plecy Staszka.
Gdzieś zaszczekał pies. Ujadanie przepadło w odległym, niewidzialnym warkocie autobusu.
Zerwała się i złapała wiaderko.
- Co tak długo?
Staszek siedział przy stole i sączył kolejne piwo. Daria zrobiła konspirującą minę.
- Spacerowałam – odparła, siląc się na obojętność.
Pokój wyglądał inaczej. Szafka spod okna zmieniła miejsce, stała bliżej telewizora. Powstała wolna przestrzeń, w którą można by teraz wstawić coś naprawdę ładnego.
- Jest ciężki jak cholera – oznajmił Staszek. – Sami nie damy rady go przynieść. Ty nie dasz rady.
- To jak chcesz to zrobić?
- Rozmawiałem z dozorczynią. Jej mąż wraca w poniedziałek, spróbujemy we dwóch. Przy okazji obiecała mieć oko na fotel.
- Ona mnie nie lubi – zauważyła Daria. – Zawsze posyła mi głupie, złośliwe uśmieszki. A jej mąż się gapi.
Roześmiał się rozbawiony tą uwagą.
- Nie martw się na zapas, dobrze? – Odchrząknął i mrugnął okiem jakby jej wypowiedź niewiele go obeszła.
- Żeby tylko nie padało – westchnęła i zniknęła w kuchni.
Za oknem spacerował szaro-bury gołąb i przekrzywiał główkę, zaglądając do środka. Powietrze pachniało rozgrzanym mułem rzecznym. Wiatr wiał od strony Wisły.
- Chodźmy się położyć, kotku – Staszek stał w drzwiach kuchni i patrzył, jak Daria wyciera talerze. Spojrzenie było łapczywe, tak, jakby chciał zaczerpnąć z niej całe ciepło do wnętrza.
- Teraz? – zachichotała. – Co cię napadło?
- Nic. Rozepnij guziki. – Wysunął podbródek w kierunku jej bluzki. - No wiesz.
Z dołu dobiegały niewyraźne ludzkie głosy, ale tu na górze byli sami. W żołądku Darii pojawił się ucisk. Chwyciła zębami dolną wargę i puściła ją.
- Ależ Staszek!
Głos zabrzmiał delikatnie, z lekkim dąsaniem, przewrotnie i czule. Pomyślała, że ma na sobie oliwkowe, koronkowe majtki i że ręka Staszka jest ciepła.
Później miała spuchnięte wargi od tego nagłego kochania. Do późna leżeli z głowami na tej samej poduszce. Palili długie, cienkie papierosy. Nie czuli głodu. Pili piwo i słuchali muzyki z płyt.
W nocy Daria spała mocno. Wreszcie coś jej się przyśniło. Uciekała, bała się, wbiegła na pustynię, która była cała czerwona i czerwone było niebo, a po środku stał wysoki płot. Słyszała gniewne krzyki tuż za sobą, więc próbowała wejść na płot, uciec, ale drewniane sztachety kaleczyły jej dłonie, więc biegła wzdłuż płotu i próbowała się wzbić. Wiedziała, że poleci tylko wtedy, kiedy naprawdę w to uwierzy, biegła i machała rękami, a źli ludzie byli coraz bliżej. Czuła, że jest za ciężka, że nie daje rady. Aż wreszcie niespodziewanie wzbiła się, przestała machać rękoma, tylko rozłożyła je jak skrzydła w locie.
I w tym śnie znalazła rodzaj pociechy.

..........


W sobotę rano Staszka nie było.
Zjadła małą bułeczkę i z filiżanką kawy w dłoni ostrożnie wychyliła się przez okno. Jednak z tej strony nie mogła dostrzec śmietnika. Nasłuchiwała dźwięków z podwórka. Z dołu dochodził śmiech i muzyka, gdzieś dudnił telewizor.
Miała poczucie, że tam na dole coś należy do niej, że coś tam zostawiła. Na niebie przesuwał się samolot, rysując błyszczącą linię dymu.
- Już wstałaś ? – usłyszała od strony drzwi.
Pierwszą rzeczą, którą spostrzegła były jego oczy. Według Darii, Staszek pięknie patrzył. Z uśmiechem i podekscytowaniem, czego nigdy wcześniej nie zauważyła. Źrenice jego oczu były większe niż kiedykolwiek.
Położył rękę na dłoni Darii. Ich palce splotły się ze sobą. Zbliżyli się do siebie jak kochankowie, którzy kryją się przed wzrokiem otoczenia. Daria mruknęła cicho:
- Wszystko w porządku?
Porozumiewawczo kiwnął głową.
- W nocy nie padało - powiedział. - Jest trochę wilgotny od porannej rosy, ale przy dzisiejszym upale szybko wyschnie.
- Znalazłeś coś, żeby go przykryć w razie czego? – zapytała troskliwym głosem.
- Miałem tu gdzieś płachtę folii malarskiej, ale przepadła w szpargałach.
- I co?
- Nic. Kupimy - zdecydował.
- Poczekaj, pójdę z tobą.
Wyszli. Piaskownica, stalowy trzepak, bohomazy zrobione sprayem pod oknami na parterze – jak dzieciństwo Darii, wszystkie te rzeczy barwne czy szare, pełne światów, zabawy na trawniku, odkrywanie seksu, a potem wielki smutek, mieszkanie kątem u babki, ciotki, wujka. Cały czas jak w drodze. I wszędzie czegoś brakowało.
Kupili folię i mocne, czerwone nici do cerowania, bo Staszek wspomniał, że w tapicerce jest mała, przepalona papierosem dziurka. Zdziwiła się, że sama tego nie zauważyła.
Wracając wstąpili do McDonald’a na hamburgery i frytki. Potem podreptali na pobliski skwer. Po starej ławce pozostały jedynie dwie kamienne podpory, na których można było przysiąść. Palili papierosy i patrzyli na spacerującą kobietę, obok której chwiejnie dreptało dziecko.
- Widzisz? – zapytała Daria. – Chyba chłopczyk.
- Co za różnica – powiedział Staszek. – Dzieciak.
- Fajny.
- To tylko dzieciak.
Daria wyprostowała plecy, jakby dźwigała jakiś ciężar.
- Nie – odparła spokojnie. – To coś pięknego.
Staszek spojrzał na Darię, zobaczył pionową zmarszczkę na jej czole i pomyślał, że wie skąd się wzięła.
- Chciałabyś? – zapytał, wstając.
Dlaczego tu, czemu teraz miałaby to powiedzieć? Odwieczne pytania bez odpowiedzi.
- Dobrze by było – odparła.
Podeszła do niego blisko, tak że mógł ją objąć. Zanurzył twarz w jej włosach i mruknął do ucha:
- Dobrze by było, to dobry powód.
Po chwili dodał, czując w sobie dziwną moc.
- Trzeba zebrać trochę kasy. Coś tak pięknego nie powinno mieć wokół starych gratów.
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się szeroko.
- W poniedziałek, zaraz jak wstawimy to fotelowe cudo, pójdę do starego kumpla – dodał. - Kiedyś obiecywał, że załatwi mi stałą pracę.
Daria wciąż się uśmiechała.
Przez chwilę to czuła. Bardziej jako przeczucie niż pewność. Że wreszcie ma swoje miejsce, że chyba Staszek jest jej domem a ona w nim zamieszkała. Była nawet gotowa wyznać na głos: „Staszek, ktoś we mnie przestał się bać, chyba pierwszy raz w życiu nie boję się.” Zamiast tego zawstydziła się i spuściła głowę.
Wrócili zmęczeni upałem. Po obiedzie znowu się kochali i znów Daria miała spuchnięte wargi. Tego dnia nie wzięła tabletki.
Późnym wieczorem wyszli, zabierając ze sobą folię.
Niebo było czyste, gwiazdy słabym światłem pobłyskiwały nad ich głowami. W przodzie jaśniały wieżowce. Pachniało wypalonym na słońcu asfaltem, który uginał się miękko pod butami.
- Posiedźmy chwilę – szepnął Staszek, gdy dotarli do fotela.
Na tle ciemnej plamy żywopłotu czerwony mebel wyglądał jak nie z tego świata.
W oddali, po jezdni prowadzącej do centrum, przejechał rower z zapalonym reflektorem.
Daria wyciągnęła paczkę papierosów, zapalili.
Fotel nie należał do małych, mógł nawet uchodzić za dwuosobowy, ale siedząc razem byli nieco ściśnięci. Podobało im się to. Daria nawet zachichotała radośnie w ramię Staszka. Doznawali dziwnej intymnej bliskości. Fotel pozbawiał siedzących tych kliku metrów przestrzeni, która ostatnio ich dzieliła, tulił do siebie w sposób, który miał się stać zwyczajem. Będą mogli na co dzień siedzieć na aksamitnej tapicerce, pić świeżą kawę i snuć historie rodzinne.
Z tyłu, od strony Wisły, dotarły odgłosy burzowego pomrukiwania. Dmuchnęło. Zerwali się, żeby przykryć fotel. Misternie rozścielali na nim folię, rozprowadzając dłońmi po tapicerce. Na koniec przewiązali poręcze i oparcie sznurkiem.
- Dobra, wystarczy – Staszek przepuścił Darię przed sobą.
Przez całą drogę do domu szedł o krok za nią, nabierając pewności, że to co się dzieje, ta bieganina, te wszystkie codzienne bzdury, to co dostał, żeby w tym żyć, zaczyna nabierać sensu.
Przypomniała mu się stara książka z czerwoną, płócienną okładką, którą kiedyś przeczytał. W ostatnim rozdziale bohater budzi się w domu obok przypadkowo poznanej kobiety, siada na łóżku i próbuje ułożyć myśli. Nagle zaczyna odczuwać, że ma dość nicnierobienia, tego nieodznaczania się na tle.
Daria obróciła głowę do tyłu i niespodziewanie spojrzeli sobie w oczy. Wiedzieli już, co będą robić.

..........


W niedzielę Daria usmażyła jajecznicę, zaparzyła kawę. I wciąż przygryzała usta, była zdenerwowana, bo zanim siedli do śniadania, pobiegła na dół z wiaderkiem śmieci. Nocna burza nie zrobiła żadnej szkody, a folia zdała egzamin.
Przegoniła dzieciaki, które rzucały w fotel patykami. Za żywopłotem zaszeleściło, załopotało i pod nogami Darii czmychnął bury kot z gołębiem w pysku. Parę kropli krwi wraz z drobnymi piórkami zaznaczyło drogę ucieczki. Poczuła dreszcze, niepokój. W oczach pozostał widok główki ptaka, przekrzywionej jak wtedy, gdy patrzył na nią z parapetu za oknem. I ogonka, który sterczał z pyska kota jak wyrzut.
- Cholera – wybuchła. – Do diabła, koty, myślicie, że czym jesteście?
Kiedy opowiadała to Staszkowi czuła, że jeszcze drży.
- Nie mogę tego znieść – zakończyła płaczliwie.
Staszek pocałował ciepłe, gładkie ramię Darii.
- Świat jest pełen kotów – powiedział. – Są koty i kociska. Na niektóre po prostu nie ma rady.
Włożył rękę pod bluzkę Darii, zaczął całować jej szyję, włosy, ale odwróciła się i nie odwzajemniła pocałunku.
A potem milczeli przy śniadaniu, każde zaprzątnięte swoimi myślami.
To była zwykła niedziela, bez tej odświętnej, szczególnej atmosfery wolnego czasu. Dzień był parny i pochmurny. Staszek rozwiązywał krzyżówkę, drzemał, popijał piwo. Daria większość czasu spędziła w kuchni. Wysypała ptakom okruszki, podlała zioła w doniczkach. Otworzyła po kolei wszystkie szafki, próbowała układać paczki makaronów, torebki, pojemniki i pudełka, ale ciągle coś przewracała. W końcu pomyślała, że ma to gdzieś. Wszystko się waliło.
Staszek zajrzał do kuchni.
- Rzucę tam okiem, a ty odpocznij – powiedział. – Wyglądasz na zmęczoną.
Drzwi wyjściowe cicho szczęknęły. Daria próbowała się skupić. Przejrzała starą gazetę, otworzyła lodówkę, powąchała cytrynę, odgryzła kawałek parówki. W pokoju włączyła telewizor. Pomyślała o wygodnym fotelu, który miał wypełnić pustkę w pokoju i przyszło jej do głowy, że niektórzy puste miejsca nazywają samotnością. Taki fotel to dobre siedzisko do czekania na drugiego człowieka. Siedzi się wysoko, ciało rozparte, tutaj to człowiek czuje się ważny dla innych.
W zamyśleniu porównywała wnętrze pokoju z tym widocznym na ekranie telewizora. Akurat leciała powtórka familijnego serialu.
- A jeśli tamto za ekranem jest prawdziwe? – pomyślała. – A to tylko zastępcze?
Roześmiała się do głupich myśli.
W końcu wyszła na klatkę schodową, nasłuchując odgłosu windy lub kroków. Na wycieraczce leżała ulotka z reklamą Big Maca od McDonald'sa. Podniosła ją i zmięła w dłoni.
Staszek wciąż nie wracał.
Założyła sandałki i zbiegła ze schodów.
W powietrzu czuć było spaleniznę. Spojrzała tam, gdzie zza żywopłotu wydobywał się dym. Potem, sztywno jak na zdrętwiałych nogach, poszła zobaczyć.
Dozorczyni polewała wodą dymiącą tapicerkę, a właściwe to co z niej zostało. Spojrzała na Darię jakby z góry, choć była niska i przysadzista.
- Trzeba zalać każdą iskrę – wysapała pomiędzy kolejnymi, głębokimi oddechami. – Bo ogień się rozprzestrzeni.
Głos dozorczyni zabrzmiał chłodno i ostro. Nikt się nie odezwał.
- Skaranie boskie z dzieciakami – dodała. – Skradają się jak koty i zawsze coś zmalują.
Tam gdzie były drewniane, stylizowane poręcze, sterczały teraz osmolone kikuty. Staszek stał obok z bezradnie opuszczonymi rękami. Schylił się, sięgnął po kolejną, plastikową butelkę z wodą i podał ją dozorczyni. Zmierzwione włosy spadły na miłą, umazaną sadzą twarz.
- To nie jest w porządku – powiedziała Daria. – To nie jest w porządku.
Miała lekko otwarte usta i szybko oddychała. Staszek objął ją ramieniem a ona wtuliła twarz w jego koszulę.
- Nie płacz – szepnął w jej włosy. – Do diabła, tylko mi teraz nie płacz.
Niebo przez moment mocno się rozjaśniło, po czym znowu poszarzało.
Chwilę tak stali, milcząc, przytuleni. Potem ruszyli do domu, wciąż tuląc się do siebie jakby się osłaniali nawzajem przed chłodnym, dokuczliwym wiatrem.



.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ella_hagar dnia Pią 14:31, 27 Kwi 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> ella_hagar Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island