Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Rozental

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> CHRISTINE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:19, 26 Lut 2009    Temat postu: Rozental

Rozental

Z całej zastawy szczycącej się gmerkiem fabryki Rosenthal ostała się nam tylko podstawka pod dzbanek.
Nie stłukła się, chyba na złość. bo nie obchodzono się z nią delikatnie. Nigdy mi się nie podobał wzór w niebieskie i żółte zygzaki, asymetrycznie rozrzucone na białym tle, ale wierzyłam na słowo, że jest to coś cennego, znacznie bardziej wartościowego od ślicznych „włocławków”.
W siermiężnej, polskiej rzeczywistości pseudokomunistycznej nazwa tej niemieckiej manufaktury kojarzyła się z niesłychanym luksusem. To była prawdziwa porcelana, ta przedwojenna, wylegująca się na „pańskich” stołach.
Zapotrzebowaniom estetycznym "ludu pracującego" dzielnie starały się sprostać wytwórnie fajansu we Włocławku, w Kole i jakaś tam, przaśna porcelana z Chodzieży i Lubiany.
Najmodniejsze i trudne do zdobycia były „ręcznie malowane włocławki”, niebieskie kwiaty na białym tle, nigdy dokładnie nie trzymające wzoru. Zdobione zręcznymi dłońmi talerzyki, filiżanki, dzbanuszki wykupywano „na pniu”. Powstawały całe kolekcje włocławków, obwieszano nimi kuchnie, salony, a ilość i jakość stanowiły wręcz o statusie majątkowym rodziny, wykwintnym guście i... przedsiębiorczości w zdobywaniu niełatwo dostępnego towaru.
Powojenna produkcja porcelany Rosenthal do nas chyba w ogóle nie docierała, natomiast ta przedwojenna przetrwała tylko w nielicznych domach.
My mieliśmy tylko ten niedobitek, który babcia wyciągnęła po powstaniu warszawskim z ruin zbombardowanego domu. W gruzach prawie nic nie zostało, a rozental skurczony do jednego krążka – przetrwał. Czasem, gdy na niego spoglądała, pijąc kawę przy kuchennym stole nakrytym ceratą, rozpoczynała swoją niekończącą się wyliczankę: co miała w dorobku swego przedwojennego gospodarstwa i co straciła razem z warszawskim domem, wysadzonym tak skutecznie w powietrze przez Niemców, że nie było co zbierać. Od kompletu dębowych mebli w jadalni zrobionych na ”obstalunek”, tapicerowanych kanap wypychanych morską trawą, koronkowych firan, zazdrostek, obrusów, pluszowych obić i kotar w najlepszym gatunku, jakiego teraz nie uświadczysz, przez zastawy stołowe pełne półmisków, salaterek, filiżanek, dzbanuszków, srebrnych sztućców, złotych wzorków, kwiatuszków, dupereli… eeeech! Nie mówiąc już o tym, że trzeba było ruszyć w poszukiwaniu nowego domu daleko, nad samiutkie morze, tam, skąd właśnie ruscy przepędzili hitlerowców, niszcząc i rabując przy okazji co się da. Znaleźć nowy dom było stosunkowo łatwo, wyremontować go własnymi siłami - jakoś się udało, wyposażenie poniemieckimi sprzętami - było kwestią rozejrzenia się w około i zgromadzenia tego, co potrzebne. Tylko wybredny gust babci przy tym wciąż marudził: wszystko co niemieckie było prostackie i bez wdzięku. No, za wyjątkiem porcelany.

Od czasu do czasu mama stawiała na rozentalu dzbanek z kawą, a była to w specjalny sposób zaparzana kawa, nasypywana z małej, metalowej puszki z napisem „Marago”. Nie było innej kawy rozpuszczalnej w owych czasach, a ta niezupełnie przypominała ekstrakty znane dziś i do znudzenia powszednie.
Kawę Marago trudno było zdobyć, a jak się już zdobyło, to należało wydobyć z niej cały smak i aromat. Mama sypała do kubka kilka łyżeczek kawy i trochę cukru, dodawała odrobinę wrzątku i przez chwilę energicznie ucierała, jak kogiel-mogiel.
Potem dolewała jeszcze trochę wrzątku, mieszała i szybko przelewała zawartość do dzbanka. Uzupełniała wodą do zamierzonego stopnia stężenia i - już. Tak przyrządzona kawa Marago miała dużo pianki i była bardzo smaczna. Zapach przywabiał domowników i gości, a mieszał się przytulnie z zapachem świeżej drożdżówki, albo wspaniałego jabłecznika w kruchym cieście, które potrafiła wyczarować szybciusieńko, jakby mimochodem. Nikt nic nie zauważył, zanim zapach nie zawiercił w nosie, a soki żołądkowe nie zaczęły wygrywać skocznego marsza.
Tyle mi się przypomniało, gdy niedawno rozental wymknął mi się z rąk i skutecznie rozbił. Przysięgam, że w jednym z kawałków rozpryśniętych na podłodze, a może w jednej z moich łez, ujrzałam twarz babci wliczającej do rodzinnych strat także i ten cenny przedmiot.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Nie 22:29, 09 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> CHRISTINE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island