Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
DZIECI Z ZABORNI
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> NOWA PROZA
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:29, 21 Cze 2010    Temat postu: DZIECI Z ZABORNI

Mama mówi, że pójdę do szkoły od września. Ciekawa jestem jak będzie? I choć nie mam pojęcia kiedy będzie wrzesień i jak długo jeszcze muszę czekać, to jestem trochę zdenerwowana. Marek z Haną chodzą już do szkoły. Marek, to tak dawno, że chyba zawsze chodził. Właściwie, nikt nie mówi, jak długo chodzi się do szkoły. Mamy, ciocie i tato nie chodzą, bo są duzi, ale na naszej ulicy są tacy wielcy chłopcy, jak mój tato, a chodzą do szkoły. I jak to zrozumieć?
Na szczęście niedługo mają przyjechać letnicy i będzie wreszcie normalnie.
Kiedyś myślałam, że istnieje tylko nasza ulica, Lwów – gdzie mama się urodziła i chodziła do szkoły, Warszawa, bo tam pracowała u prawdziwej hrabiny, do której na kolacje przychodziła Ada Sari. Lwów zabrali ruscy, a hrabinę wywieźli na Sybir. Mama często i za Lwowem i za panią hrabiną płacze. Jest jeszcze w Niemczech Neuminster, gdzie w obozie angielskim poznała tatę ale, że Niemcy kiedyś na nas napadli i w obozach zabijali ludzi, nie lubię tego miasta. Z resztą tak samo Ukraińcy mordowali naszych, mama mówi, że to nożownicy, całe wsie pod Lwowem wyżynali. Nie lubię ani ruskich, ani Niemców, ani Ukraińców i już.
Acha, najważniejsze. Ponieważ mieszkamy na szczycie naszej ulicy, widać od nas i Gilówkę i Mlekodajówkę i na tych dwóch górach też na pewno mieszkają ludzie.
Odkąd przyjeżdżają letnicy, okazało się, że jednak są inne miasta, choć nie bardzo wiadomo gdzie, ale są, a u nas prócz rynku i drogi do kościoła jest jeszcze zdrój. W zdroju byłam pierwszy raz w zeszłe wakacje z panem Stefanem. Zabrał mnie, jak szedł z Anią na inhalacje.
Dziwnie tam i na pewno bym się zgubiła. Jednak wolę naszą ulicę. Tylko tu jestem bezpieczna.
Dzisiaj - chwała też Bogu - była ostatnia lekcja z panią Lipską i może nie trzeba będzie codziennie ćwiczyć, chociaż z naszą mamą nic nie wiadomo. Straszne to ćwiczenie. Nikt z naszej ulicy prócz nas i Ewy Czeremchy nie uczy się grać na pianinie, ale i nikt nie musi codziennie ćwiczyć, tylko my. Janka nie ćwiczy i żyje, ale moja mama każe nam się uczyć i raz w tygodniu przychodzi pani na lekcje. Jest pół dnia. Je obiad, potem lekcje z każdym z nas, a wieczorem przy kolacji opowiada nam o Jugosławii, o której zapomniałam powiedzieć, że istnieje, bo wierzę pani. Nikt też - prócz nas - nie ma ani telefonu, ani głośnika, ale tego nie zgadnę dlaczego tylko my mamy te urządzenia.
Najbardziej z letniczek lubię mamę Grażyny, bo jest prawie taka, jak aktorki na zakładce do książki i ma pomalowane paznokcie, jak nikt kogo znam, a trochę też za to, że mówi do niej „kochanie”. Kiedyś myślałam, że to imię Grażyny, ale jak powiedziała tak do Janki, to dopiero pojęłam, że to nie to. Do mnie nigdy nikt tak nie mówił, choć mama nas kocha. One przyjeżdżają z Bytomia
i wynajmują u Dembów, a my z Dembami nie rozstajemy się nigdy - mimo, że mieszkamy obok. Cały czas jesteśmy razem, znaczy na co dzień razem są dzieci, od święta także dorośli są razem. Pan Domb od rana do nocy zbija skrzynki i buduje dom z murarzami i ujkiem Jankiem. A pani Dembowa? Ona ma najwięcej pracy. Rano prowadzi krowy na łąkę. Nawet jeśli nie widzę, to słyszę, jak brzęczą łańcuchy po kamieniach, potem już widzę; dźwiga wiadra z wodą, przewiązuje krowy,
wieczorem prowadzi je z powrotem do domu i znowu łańcuchy brzęczą. Na podwórku myje je w letniej wodzie, nagrzanej w słońcu, a potem doi. Mleko zawsze stoi za drzwiami w wiadrach przykrytych białymi szmatkami; wiem, bo Janka i Kaziu zbierają z niego śmietanę i smarują chleb, czasem posypują taką pajdę cukrem. Jak chcę, to Janka daje mi ugryźć trochę swojego chleba, bo moja mama nam takiego nie daje. My inaczej jemy, nasza mama robi nam kanapki. Janka zawsze chce moją. Jak nikt nie widzi, to jej daję ugryźć. Pani Anielcia oprócz pracy przy krowach cały dzień jest zajęta w ogrodzie, w kuchni, w stajni. Janka często musi pomagać mamie plewić, wynosić trawę na gnój, czyścić garnki i patelnie w piasku. Jak plewi, to jej pomagamy. My nie mamy ogrodu i nie musimy plewić, ale gnoju się boję. Tam jest tak miękko, że zawsze wydaje mi się, że się zapadnę pod ziemie. Janka i Kaziu się nie boją; to ich gnój i może dlatego są tacy odważni.
Mój tato nie buduje domu, ani nie zbija skrzynek, za to w jakichś miastach buduje centrale międzymiastowe - tak mówi mama. Czasem myślę, że tato buduje je na słupach, bo przecież stamtąd idą druty telefoniczne. Tato z plecakiem i czarną torbą ciągle przyjeżdża i wyjeżdża. W czarnej torbie ma druciki i żaróweczki z których zrobił nam światełka na choinkę i do szopki oraz bardzo dużo różnych szczypczyków. Wszystkie są do czegoś potrzebne, bo tato, jak przyjeżdża to najpierw naprawia wszystko co się zepsuło w domu, lalki też, a potem to co jest w koszu na korytarzu - tam składają zepsute rzeczy sąsiedzi z całej ulicy. Czasem nie wiemy co kto przyniósł, dopiero w poniedziałek, jak zabierają i dziękują mamie, to się okazuje co było czyje. Tato wszystko umie naprawić. Teraz mamy zepsute tylko dwie lalki i kropielniczkę, bo znowu spadła i urwało się uszko - to sprawka Marka. On byle jak, w biegu, moczy palce więc kropielniczka czasem spadnie.
Każdy przed wyjściem z naszego domu mówi ”niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” i żegna się zamaczanymi palcami w kropielniczce.
Najgorzej jest, jak mam powycierać rozlaną wodę, bo nigdy nie wiem czym, myślę, że tylko obrus dla księdza po kolędzie nadaje się do wytarcia święconej wody. Ostatnio Hana wymyśliła, żeby watą. No i tak już teraz robię.


Najlepiej jest w sobotę, jak tato przyjeżdża. Pachnie jedzenie w szabaśniku, wszystko jest posprzątane, mama się nie denerwuje i nic od nas nie chce. Możemy wtedy być dłużej na podwórku. Zwołujemy sąsiadów i urządzamy całą bandą podchody. Marek z Adamem i Staszkiem od Dembów są najważniejsi, reszta musi
ich słuchać. Ja się trochę boję podchodów, nie odchodzę dalej niż do gai, zaczarowanej wyspy i grobu Wiernka, chociaż nie boję się wspiąć na sam szczyt babiej mączki i z niej zejść, co chyba nie jest łatwe, bo Janka kiedyś płakała pół dnia nim zeszła, a podchodów się boję. Janka mówi, że jak zrobimy strzałki kredą to na pewno znajdą nas, jeśli się zgubimy, lecz ja w to nie wierzę. Szkoda, że nie jestem już duża. Mogła bym iść z nimi daleko poza płoty i nie bać się, że mama nas zawoła. Czy ja kiedyś urosnę?
Wczoraj tato z jakiegoś Krakowa, gdzie czasem pracuje, przywiózł dla mnie tornister. Chyba najładniejszy na świecie. Błyszczący, granatowy i taki sztywny,
że z całej siły muszę odciągać klapę, nigdy nie byłam taka dumna i podoba
mi się tak, że prawie nie wierzę, że jest mój. Pocałowałam tatę w rękę za taki prezent.
Dzisiaj, po mszy, znowu byłam z mamą u pani Jesionowej umówić się do miary fartucha szkolnego, bo po Hanie jest jeszcze za duży i muszę mieć nowy. Ale to za wcześnie, możemy przyjść za miesiąc. Dzisiaj też, ma przyjechać pan Stefan z Anią z Warszawy. Warszawa jest okropnie daleko, ale da się do nas dojechać.
* * *
Już są wszyscy letnicy. Zdzisek z Frankiem z Krakowa i Grażyna, pani Helenka z Arkiem, pan Stefan z Anią i też z Warszawy pani Ela z Jurkiem i Ewusią, ale ona mówi, że nie zna pana Stefana. Może kłamie, że tam mieszka? My się przecież wszyscy tu znamy.
Zdzisiek i Franek cieszą się, że nadal mają astmę, bo jakby byli zdrowi,
to musieliby płukać w potoku rzodkiewkę i wiązać pęczki na plac do sprzedaży.
A tak, są chorzy i są w Rabce. Nie przychodzi do nich żaden doktór, bo podobno nasze powietrze uzdrawia, choć nie wiem czy to prawda. Mariola często jest chora. Kiedyś przyjeżdżał do niej doktór Romanowski, ale umarł nagle, teraz przyjeżdża pani doktór Gołaszewska. Mama mówi, że to święta osoba, choć nie mamy jej obrazka.
U Dembów mieszka część letników i w naszym domu część, a na obiady przychodzą do nas letnicy z całej ulicy. Nawet mamy dwie tury, a czasem trzy bo brakuje nam garnków, talerzy i wszystkiego. Już od południa Hana myje naczynia, a ja wycieram. Latam suszyć ścierki na sznurek w ogrodzie i biegnąc po schodach chłodzę się, bo w kuchni jest tak gorąco od pieca, że mamy policzki, jak buraki. Mama od rana gotuje, popołudniu obiera dwa wiadra kartofli na następny dzień,
które zalane zimną wodą wynosi do piwnicy. Tam jest strasznie stromo i ciemno prawie tak, jak na strychu, tyle, że na strychu jest gorąco, a w piwnicy zimno.
Czasem mama robi makaron i wtedy cały pokój jest w plackach ciastowych, które przed pokrojeniem muszą podeschnąć. Najgorzej jest w piątek. Od rana orawki przynoszą borówki, a my z Haną przebieramy je z listków i patyczków leśnych, jak już jest pełna biała miska, to mama przesypuje je trochę cukrem i bułką tartą i zaczyna lepić pierogi. Mamy do niedzieli czarne usta, zęby i języki, ale tak już jest całe wakacje. Cały dom jest w deskach z pierogami. Co chwilę mama każe je liczyć, bo coś się jej nie zgadza, a Hana przecież umie liczyć i wiem, że kiedyś zwariujemy od tego liczenia. Musi być sześćset, a czasem i siedemset, zależy czy ktoś zamawiał potrójną porcję czy nie. W piątek też jesteśmy czerwone jak buraki i spocone, a od wrzucania pierogów mamy czasem poparzone palce. Codziennie, jak już mama wyda obiady, kładzie się spać. I to jest najstraszniejsza chwila w naszym życiu, bo mama śpi, a wszystko słyszy. Nie możemy wyjść wtedy z domu, choć letnicy idą nad rzekę, albo do lasu, czy do zdroju, starsze chłopaki na Rakówkę. Hana znowu myje naczynia, ja znowu wycieram. My mamy najgorzej ze wszystkich, w dodatku chyba jesteśmy brzydkie, bo najładniejsza jest Mariola. Pewnie przez te czarne loki wszyscy się nią zachwycają. Nawet mama mówi na nią: nasza przepiękność. Do mnie i do Hany nigdy tak nie mówiła. My obie mamy inne włosy. Hany warkocz, jak za mocno zapleciony to sterczy, jak psi ogon i boli ją wtedy głowa, ja jak nie mam kokard, to moich warkoczy nie widać.
E…, tam loki, popołudniu mama pozwoliła iść nam do lasu z panem Stefanem budować szałas i to jest najważniejsze. Myślę, że poobiednia drzemka mamy jest jakaś zaczarowana. Ja, jak śpię, to nic nie słyszę, a mama za każdym włożeniem widelca, czy łyżki do szuflady budzi się i woła: ojoj, ojoj, o Jezu! Boję się wtedy mamy i kiedyś odważyłam się spytać, czemu tak nawołuje przez sen. Mama się uśmiechnęła i powiedziała, że pewnie śni się jej znowu łapanka na ulicach Warszawy, skąd zresztą pewnego dnia wywieźli ją Niemcy do obozu pracy, do Erfurtu. Po tym przestałam się jej bać.
Marek ma dobrze. Ciągle gra w piłkę z chłopakami od Dembów i Jarzębinów, którzy choć ich domu zza drzew nie widać, mieszkają za cegielnią nad nami, a Mariola albo śpi z mamą, albo siedzi koło jej łóżka i bawi się lalką. Ona nie odstępuje mamy na krok, nawet trzyma się jej szlafroka, nie wiem po co? Przecież mama i tak nigdzie z domu nie wychodzi, poza pójściem do kościoła.

Tego roku sławniejsza od Grażyny jest nowa letniczka Zosia, co mieszka z bratem u Wiśniowej. Zosia z całą rodziną mieszka w Kobierzynie w domu wariatów, choć jest całkiem normalna, ale jej mama i tato tam pracują. Wieczorami opowiada nam, że w jedynce są sami ciężko chorzy, którzy nie wychodzą na krok, a w dwójce na sądówce, był kiedyś taki prawdziwy wariat, co zamordował swoją żonę, żeby
się nie postarzała. Hmm…jasne, że prawdziwy! Nie ma co! Trawę z chodników wyrywają tylko ci z szóstki, bo są trochę podleczeni, a w trójce są całkowici wariaci przywiązani do łóżek. Jeszcze jest siódemka i ósemka i tam są też jacyś, ale ona tak to szybko opowiada, że nie mogę spamiętać. W ogóle jest pierwszą dziewczyną, która się tak zna na domu wariatów i o nim opowiada, że nie mogę się połapać
w tym wszystkim. Myślę, że też jest bohaterką naszej ulicy, bo się nie boi tam mieszkać. Najbardziej zazdroszczę jej łaźni do której chodzą w każdy czwartek,
ale to chyba jakaś amerykańska łaźnia, bo jak można uwierzyć, że leje się w niej ciepła woda z sufitu. No jak? Nikt z nas nie może w to uwierzyć, choć ona mówi,
że to prawda. U nikogo, kogo znamy nie ma takiej z wodą z sufitu łazienki.
A my, to w ogóle nie mamy łazienki. U nas mama grzeje wodę w garnkach na piecu i po kolei kąpiemy się w blaszanym szafliku, a jak już się ktoś w nim nie mieści,
to na stojąco.
W poniedziałki przychodzi Marysia dziadówka, ze Skomielnej. Brat ją wygania ze stajni - gdzie mieszka, żeby coś użebrała na jarmarku. Ale ona idzie prosto do nas. Siedzi pół dnia w prześcieradle, albo i cały dzień, bo mama ją myje, pierze łachy, obcina paznokcie i wybiera wszy. Marysię rozumie tylko moja mama i prócz nas wszystkie dzieci się jej boją.
W naszym domu nie jesteśmy tylko my. Pod nami mieszka ciocia Władzia z Teresą i panem Wieśkiem, który jest tak wysoki, że wszędzie wchodzi z ręką
na czole, żeby się nie walnąć. Pan Wiesiek jest zawsze wesoły, żartuje z mamą
i z nami; ma wszystko, nawet aparat fotograficzny. Często robi nam zdjęcia,
jeszcze częściej przynosi w torbie pomarańcze i czekolady i pozwala w niej gmerać. Zawsze wtedy wydaje mi się, że jestem królewną. Ciocia jest najukochańszą ciocią na świecie. Codziennie - jak jest otwarte przedszkole - zabiera mnie rano i przyprowadza popołudniu, bo ciocia pracuje obok w Centrali Ogrodniczej, jest tam kierowniczką. Zawsze myślałam, że kierowniczka to taka królowa, a moja ciocia siedzi przy dużym, co prawda, stole z szufladami, z zaczarowanym ołowiem kopiowym i liczy - nawet jak rozmawia przez telefon to liczy. Czasem otwiera jeszcze bardziej zaczarowane okienko i woła:
- panie Zarecki, ile kapusty na jutro? - Jest ubrana w czarny fartuch i wygląda w nim trochę, jak ksiądz, a nie żadna królewna. Za to po drodze, zawsze kupuje mi
pralinkę, a jak nie mam chusteczki do nosa, to też mi kupuje, w sklepie u pani Ireny. Teresa jest dużo starsza ode mnie i od nas wszystkich, ale bawi się z nam i plecie najpiękniejsze wianki z kwiatków. Jedynie Teresa przychodzi do nas nie po schodach, ale po murze. Ze swojego okna, po cegłach wchodzi na nasz balkon.
Też będę chodziła po cegłach, jak urosnę.
Naprzeciw mieszka Choczajka. Jest mała, stara i sama. Kiedyś miała Wiernka, ale zdechł. Ma wielką kuchnię i tyle pokoi, że można się pogubić. Hoduje kury i ma cegielnie za łąkami Dembów. Cegły robi dwóch chłopów ze Skawy, a ona ich pilnuje całymi dniami. Nie wiem dlaczego nas nie lubi. Rozpowiada po sąsiadach, że moja mama jest z Ukrainy - to podobno gorzej, niżby była cyganką. Na szczęście mama się śmieje z tego i mówi: ot, durna.
Prawdą jest, że umiemy śpiewać ukraińskie kolędy, ale niemieckich też nas mama nauczyła i nikt nie twierdzi, że jesteśmy Niemcami. Codziennie uczymy się trochę niemieckiego, mama mówi, że język wroga trzeba umieć. Sama z tatem często rozmawia po niemiecku i dobrze, że Choczajka o tym nie wie, bo dopiero by było.
Z niemieckim najlepiej idzie Markowi i Hanie; ona jest pilna, a on zdolny. Mama mówi, że pojmuje w lot. Z resztą na pianinie też już gra już jak szatan, nawet mu nuty niepotrzebne. Na ostatnim popisie zagrał „Marsza tureckiego” w innej tonacji. Pani powiedziała, że ma absolutny słuch.
U nas jest strasznie ciasno, ale wszyscy tak mają. U Jesionów jest jeszcze gorzej, mają schody, jak dla lalki, a do Głogów to strach wchodzić po schodach, bo się kołyszą. U nich się wszystko kołysze, ale może od tego, że jest ich tak dużo?
Ciocia Władzia ma się wyprowadzić do zdroju wtedy, jak pójdę do szkoły, bo Wierzba sprzedał pół domu Gieni. Nic z tego nie rozumiem, to co z drugą częścią domu zrobią? Ale na razie stoi cały.
Przyjechał dziadek Burgielski z ciotką Janką, która jest podobno niezrównoważona, ale myślę, że przez to, że wie, że jest nieprawdziwą naszą ciotką po dziadku, bo on też nie jest prawdziwy. Moi dziadkowie zmarli przed wojną - mama tak mówi – a na ich cmentarzu ruscy wybudowali bloki i nawet nie ma gdzie świecy zapalić, jakby ktoś chciał. Mama nie pamięta swojej mamy, bo zabiła ją kula patrolowa w pierwszej wojnie, za to często opowiada o swoim tacie i stryjkach. Dziwne to, że moja mama wiedziała, kiedy oni wszyscy umrą. Zawsze mówi: mój tato na dwa dni przed śmiercią lepiej się czuł, a stryjańcia w dniu śmierci to jeszcze sto pierogów nalepiła – to znaczy, że wiedziała, że jej tato umrze za dwa dni, a stryjenka w tym dniu, ale pewnie nie chciała ich straszyć tym umieraniem i nic nie mówiła.
Mnie, nikt nigdy nie spytał o dziadka. Może dlatego, że nie miał tu ani pola, ani domu. Myślę też, że mój dziadek nie był góralem, jak wszyscy tu ludzie, co
najlepiej widać na procesji, jak idą w strojach góralskich. Mój nieprawdziwy dziadek jest taki wysoki, jak pan Wiesław, ale w odróżnieniu od niego bardzo stary. Włosy, buzię i oczy ma w takim jakby przeźroczystym kolorze, a skóra na dłoniach jest jak
gofrowana bibuła. Hm… ale prawdziwy dziadek Janki, też jest taki niewidzialny, choć ma dłuższe włosy niż mój. Mojemu mama codziennie gotuje specjalną dietę, choć
na talerzu wygląda to na normalne jedzenie, tyle, że nikt takiego nie je. Do Janki dziadka nosimy co wieczór to, co jedzą Demby: jajka na miękko, ser, mleko, chleb upieczony przez panią Dembową, masło w białej szmatce i trochę wody w butelce. Jak pani Dembowa nie ma tej wody, to idziemy najpierw do sklepu w rynku i pan już wie, że ma nam dać ćwiartkę tej wody. Nasi dziadkowie różnią się głównie tym,
że Janki chodzi i śpi kapeluszu, a mój tylko w dzień ma furażerkę.
W dół, za ogrodem Dembów, mieszkają Żołędzie, mają krowy, świnie, kury i wszystko to, co normalni ludzie na podwórzu. Pani Żółędziowa ciągle spodziewa się dziecka, jest taka obolała, że żal na nią patrzeć, mama ją pociesza i mówi, że i tak Pan Bóg im błogosławi, ale skąd mama to wie, to nie mam pojęcia.
Ich tato jeździ ogromną wywrotką, czasem, jak zostawi ją przed płotem, to chłopaki lecą oglądać.
Do Wiśniowej, która jest ciotką Zosi od wariatów chodzimy po mięso i podróbki. Podróbki kiedyś były tajemnicą, ale jak pewnego razu zobaczyłam je rozpakowane z papierów, to o mało nie umarłam ze strachu. W papiery zapakowana była cała głowa cielaka, łącznie z futrem, w dodatku ta głowa miała otwarte oczy.
Co mama z tym robi? Nigdy nie widziałam u nas głowy cielęcej na talerzu, ani na półmisku. Nigdy!
Potem jest długi wjazd do pana Franka, którego kochamy najbardziej za wiele rzeczy, a szczególnie za to, że zawsze nam pozwoli uczepić się wozu drabiniastego, a nawet pozwala siąść na wozie i czasem robi nam prawdziwą wycieczkę na swoje pole po siano. Kochamy go też za to, że tylko on pozwala uczepić się sań w ziemi i wywozi nas prawie na szczyt góry. I za to że nigdy nie bił nas batem. Pan Franek jest najlepszym na świecie fiakrem.
Cisów nie lubię. Nie wiem dlaczego, ale uciekam przed nimi. Czasem wieczorem lecimy łąką i podglądamy, jak wychodzą na dancing ich córki. Nawet w gazecie nie ma takich ubrań. W niedzielę przed wyjściem do kościoła, mama nas pogania, żeby zdążyć zobaczyć, jak one idą ubrane. Wszystkie mają marszczone sukienki, ze sztywnymi halkami, koronkowe bluzki i wszędzie falbanki, a buty
na takich szpilkach lakierkowych, że schodzą do mostku na palcach, żeby nie poobijać obcasów o nasze kamienie. Nie widziałam ładniejszych ubrań u nikogo na świecie, choć z Mlekodajówki też idą do kościoła piękne panny, ale nie tak ładnie
Greta
ubrane, jak nasze.
Wielki i dziwny dom mają Głogi. Wielki, bo u nich jest okropnie dużo dzieci i prócz Ali i Marysi, które pójdą ze mną do szkoły, wszyscy już są szkolniakami i muszą się pomieścić, a dziwny przez to kołysanie. Że oni tam się nie wywracają?
Na dole jest weranda, na której mieszka Lulka. Lulka bawi Gosię od pani Wandy z kiosku i dzieci od Głogów mówią, że, Lulka jest zawsze pijana, ale to nie prawda, bo do mnie się uśmiecha, jak się dam jej pogłaskać. Zawsze jest ubrana cała
na czarno, a na głowie ma koronkowy kapelusik z gumką. Czasem, jak się długo śmieje to widać, że nie ma ani jednego zęba, ale ja Lulkę lubię, choć inne dzieci
się z niej śmieją i ona wtedy płacze.
Niżej, mieszkają Wiązy i też są tacy mali, jak Głogi. Ich tato robi buty, a mama je sprzedaje. Pilnuje ich babcia, która jest taka mała, że jak ma chusteczkę
na głowie, to trudno ją rozpoznać wśród dzieci. Mały Paweł Wiąz jest na pewno najodważniejszym chłopakiem jakiego znam. Każdej zimy sam buduje skocznię narciarską na Wojtkowej górce i skacze tak daleko, że boimy się że przeskoczy potok.
On się nie boi i w każdą zimę buduje skocznie i skacze. Sam na siebie mówi: Jestem Paweł Machusarz i nikt nie kłóci się, że to nieprawda. Na pewno jest bohaterem
na naszej ulicy. Naprzeciw nich, za mostkiem mieszkają Buki. Z Haliną spotykamy się tylko, jak idziemy na majówkę, czy czerwcówkę, bo ona nigdy u nas na podwórku nie była i my u niej też nie. Nie tylko ja boję się jej taty, który hoduje w klatkach jakieś potworne zwierzęta. Te dzieci które je widziały, mówią, że są okropniejsze
niż szczury, ale ponieważ nie wiem, jak szczur wygląda, muszę wierzyć, w te okropności. Niedawno się okazała, że nasza łąka naprzeciwko podwórka nie jest wcale nasza tylko właśnie Buka i odtąd, jak idzie Buk to uciekamy z łąki byle gdzie, bo tak na nas wrzeszczy, że ze strachu potem nie umiem nawet uciec.
Codziennie, a czasem dwa razy dziennie z Janką chodzimy sypać kwiatki.
Nie wszystkie dzieci chodzą z nami, niektóre tylko w niedzielę, ale my chodzimy codziennie. Marek jest ministrantem i też chodzi, a Kaziu do sztandarka. Kwiatki zbieramy na Bukowej łące, bo tam nic więcej nie rośnie prócz kwiatków, wtedy
na czatach stoją Hania i Basia od Żołędzi i Kaziu, a my szybko zbieramy rumianki, dzwoneczki, żabie uszka, poduszeczki, żółtaski, kielichy i obłoczki, ale to nazwy wymyślone przez nas. Zawsze mamy tak dużo, że mama dosypuje innym dzieciom do koszyków. Koszyki zrobiła na szydełku nam i Jance mama, wysztywniła je w cukrze, jak wyschły naciągnięte na słoik i deseczkę, doszyła tasiemkę na szyję i były gotowe. Tylko my takie mamy, inne dzieci mają koszyki od święcenia pisanek.
Dobrze, że strumyk nie jest Buka, możemy chodzić na niezapominajki, szczaw



i moczyć nogi ile chcemy. Strumyk ścieka do potoku koło mostku, a potok do Rakówki. Po burzy, na Rakówce są prawdziwe fale i nawet chłopaki nie mogą wchodzić do wody.
Myślę, że Halina z takim tatem też ma najgorzej z wszystkich. Sąsiaduje z nimi pani Bukowa, i choć nazywa się tak samo, to chyba nie jest ich rodziną. Tato Haliny często przez ogród do niej wykrzykuje, że ją wyrzuci, czy coś jej zrobi. Pani Bukowa ma kozy, które prowadzi koło nas co rano gdzieś pod las, na swoją łąkę gdzie ma wybudowany szałas. Mama mówi, że ona pisze wiersze i bajki dla dzieci. Kiedyś nawet obiecała, że nam przyniesie. Często wieczorem, jak wraca z kozami wstępuje do nas, mama częstuje ją plackiem, czy albo czymś innym co mamy
do jedzenia i długo rozmawiają. Jest trochę dziwna i niektórzy mówią, że jest wariatką, ale ja wiem, że to nie prawda. Jest dobra, łagodna i nigdy nie zdenerwowana. Nigdy.
Po przeciwnej stronie ulicy, aż do Zabornianki są tylko łąki i ogromny rów, w którym na wiosnę rosną kaczeńce, a w jesieni białe grzyby. W Zaborniance na dole mieszka ciocia Zosia z wujkiem, z Grześkiem i z Andrzejem, któremu też szkarlatyna rzuciła się na oczy i nosi okulary, jak Hana, a na piętrze pani nauczycielka ze szkoły, której mąż jest jedynym prawdziwym żołnierzem, jakiego widziałam w życiu na oczy, a najważniejsze jest to, że nie jest ani Niemcem, ani Ukraińcem, ani ruskim.
Dalej, aż do kościoła już jest równo, zresztą tak, jak od nas na Zabornię, też już nie ma spadu, ani kamieni, nawet jak nie leje, to po bokach jest fajny, delikatny proch.
Kończą się wakacje.
Ciocia Władzia z Teresą wyprowadziły się. Tak za nimi płakałam, że musiała mi mama robić kompresy na oczy. Letnicy się porozjeżdżali i też płakaliśmy na pożegnanie. Za to wprowadziła się na dół Gienia z dziećmi, ale to już nie to co z Teresą. Józiu całymi dniami tka na krosnach makatki. Wykończone pakują i gdzieś wywożą. Od wczoraj tkają chustki na głowę, Gienia wykańcza i wielkie paki też wywożą. Czasem Józiu nie tka, tylko w nowo wybudowanym warsztacie toczy młynki do pieprzu, potem pakuje w papierowe worki i zawozi do hurtowni. Połowa ogrodu jest teraz ich. Nie możemy tam wchodzić. Gienia całymi dniami robi marmolady, piecze owsianki i wynosi do spiżarki. Romek mówi, że podwórko też jest jego. Może wszystko jest ich, ale za to nie mają aparatu i nawet nie wiedzą, jak się robi zdjęcia, a ja wiem. O!
Maciek, idzie ze mną do szkoły, Mietek i Romek są jeszcze mali, ale obaj już tkają na krosnach, tylko Maciek nie może, bo się dusi. Ale jego dusi nie tylko kurz, on jak się zezłości to też musi psikać inhalatorem do buzi. Najczęściej się złości, jak musi
mówić do Wacka –wujciu. My nawet do jego taty mówimy Józiu, bo Gienia i Wacek są naszym przyrodnim rodzeństwem. Podobno, ja też jestem jego ciocią, ale czy to prawda? Nie wiem, bo jak o tym mówią dorośli, to się strasznie śmieją i nie wiem czy wierzyć czy nie.
Demby też się przeprowadzają, ale nie do zdroju tylko do nowego domu. Janka mówi, że już nie będą mieszkali w izbach tylko w pokojach. Wczoraj przywieźli im nowe meble kalwaryjskie i tak lśnią, że można się w nich przeglądać i mają okrągłe szybki. Nikt takich nie ma.
* * *
Dwa dni zbieraliśmy wszyscy kartofle na polu koło Majorki. Pan Dąb zawoził nas wozem, ale z powrotem szliśmy na nogach, bo wóz był pełen worków z kartoflami. Potem na Dembowym podwórzu za starym domem z ujkiem Jankiem piekliśmy karpiele i jedli z ogniska kartofle z masłem. Jak ja lubię być u Dembów.
Wieczorem Staszek z Adamem przynieśli nam cztery skrzynki jabłek i dwa worki kartofli, a mama się rozpłakała. Nie wiem dlaczego.
Majorka, jest trochę jak Lulka, też chodzi ubrana cała na czarno, tylko zamiast kapelusika ma chustkę i jest straszniejsza, myślę, że jest niemową, bo z nikim nie rozmawia nigdy. Ale za to ma porzeczki we wszystkich kolorach, nawet białe. Sprzedaje, je całe lato i mama mówi, że z tego żyje. Ja się jej trochę boję.
Marek znowu poszedł z kartką po naszych sąsiadach zmieniać jakieś tajemnice, choć co to za tajemnice, jak jest karteczka z rysunkiem i wszystko widać, ale mama tak to nazywa. Potem idziemy wszyscy na zamówioną mszę i ksiądz mówi, że to moja mama zamówiła, bo jest kierowniczką tych tajemnic.
Na wieszaku wiszą nowe fartuchy z kołnierzykami i białe bluzki i spódnice na rozpoczęcie roku. Wcale się nie cieszę tą szkołą, wcale.
* * *
Po raz pierwszy w życiu do szkoły idzie ze mną mama. Dźwigam bukiet białych piwonii z ogrodu pani Anielci dla mojej nowej pani, której jeszcze nie znam, mama tak zarządziła. Janka i Kaziu są młodsi, tak jak i Mariola - nie idą do szkoły tego roku. Moja pani jest taka piękna, że nawet piękniejsza od mamy Grażyny, no i ma prawdziwe rajtki elastyczne i plisowaną spódnicę. Siedzę w pierwszej ławce, a pani cały czas patrzy na mnie i chyba ze strachu nie słyszę co do nas mówi. Dobrze,
że jest mama, to będzie widziała, kiedy mogę przyjść do szkoły z nowym tornistrem.
* * *
Od rana tak lało, że nim doszliśmy do pana Franka, miałam ochlapaną błotem sukienkę i całe złotko po sznurek. Chciało mi się płakać i bałam się, że mama mnie

skrzyczy. Dobrze chociaż, że hostyjka jest z przodu i nie trzeba będzie odpruwać. Może to wina za dużych butów? Pani Władzia w sklepie powiedziała, że mam inną nogę niż wszystkie dzieci do komunii, dlatego nie zamawiały takich małych. Mama napchała do palców waty i choć mnie gniotą, to nie spadają.
Najgorsze jest to, że prawie wszystkie dziewczynki, a nawet i kilku chłopców miało takie same buty jak ja i to, że rozkręciły mi się loki nakręcane całą noc na papilotach i żeby nie prezenty, to byłby to najgorszy dzień w moim życiu.
Czeski żaczek od pani Lipskiej sprawił, że dostałam gorączki z wrażenia. Nie śniłam nawet o takim darze. W klasie dużo dzieci już takie pióro ma, ale ja?
Ja nigdy nie mam tego co inne dzieci. Dostałam jeszcze mieniącą się Matkę Boską
od Wacka i papierowe dwadzieścia złotych, takie prawdziwe z babą w chustce - od pana Demba. Dałam je mamie, ale przez chwilę miałam w ręce.
Od cioci Władzi z Teresą dostałam piórnik, a pan Wiesiek robił mi zdjęcia. Potem się okazało, że na każdym nie dość, że wszyscy stoimy pod rynną, to przez te moje loki wyglądam jak topielica – tak mówi mama, ale mnie się podobają zdjęcia zwłaszcza to, że na każdym jestem ja. Mimo odgniecionych palców i rozkręconych loków, pierwszy raz byłam w naszym domu najważniejsza, tak nie było nigdy.
Dobrze, że dalej leje bo mieści mi się noga z opatrunkiem do gumiaków i nie ma procesji naokoło kościoła. Oba palce mam zawinięte bandażami z czarną maścią, bo biło mi w nich serce.

* * *

Zniesienie okien ze strychu to znak, że znowu będzie zima. Trzeba iść do lasu po mech, potem zrobić figurki na ozdobę z papierków i plasteliny. Wieczorami tniemy niepotrzebne szmatki na ukośne paski i nawijamy na motki. Orawka co zimę robi nam nowe chodniczki. Jak przynosi gotowe, to ulubionym zajęciem, jest leżenie
na nich i zgadywanie który paseczek z czyjej sukienki, spódniczki czy fartuszka.
Pani robi kolejny popis Mikołajowy. Kierownik, mimo, że jest partyjny, co roku pozwala nam grać w szkole, choć wie, że wszyscy chodzimy do kościoła. Podobno specjalnie dla uczniów pani kupił fortepian. Hmm…może on nie jest taki strasznie partyjny? Mój tato nie zapisał się do partii i nawet przez to nie przeprowadziliśmy się do Gliwic, bo kto inny został kierownikiem centrali. Ale dla mojego taty są dwa najważniejsze słowa, nawet ważniejsze od naszej mamy: Bóg i Ojczyzna. Bóg to jeszcze zrozumiem, ale ojczyzna? Jaka? Jak nam tak ciasno i ciągle na nic nas nie stać?
Hana po Teresce dostała buty i szpicaki na blaszkę, ja od cioci nowe kolembusy na żabki, Marek po panu Wieśku buty i narty kandahary. Znowu jest Wigilia i czas poświąteczny. Nasi rodzice poszli po mszy na zakończenie roku
na imieniny pana Demba, bo jutro goście przyjdą do nas na imieniny taty.
To są zawsze najlepsze dni w naszym życiu. Do nocy jeździmy na sankach i na czym kto ma. Świecą się nawet niektóre latarnie, śnieg pada, mróz taki, że na spodniach i rękawiczkach mamy lodowe kulki, ale nam nic nie przeszkadza. Najlepsze sanki ma
zawsze Ewa Czeremcha, ale Żołędzie i Głogi też mają żelazne, choć nie tak wylakierowane i nie z wszystkimi szczeblami. Zawody są od popołudnia do nocy.
Kto ma łyżwy – kieruje. Kolembusami kieruje się lepiej niż szpicakami, ale na tych drugich o wiele łatwiej się wychodzi na szczyt góry. Moje odkręcam kluczykiem za każdym wyjściem i na górze przykręcam, bo nie mam siły wbić się w ubity prawie na kamień śnieg. Ci, którzy zjeżdżają i nabiorą już pędu wrzeszczą w niebo głosy „toru, toru” - to znak, że trzeba iść bokiem. Przyciera prawie każdego i trochę haruje koło Jesionów, bo oni zawsze posypią popiołem całą ulicę, choć ich Hanka z Andrzejem też jeżdżą, chociaż, jak ktoś ma duże sanki i siedzi na nich z czworo dzieci, to nie zaharuje, tylko iskry lecą spod płóz i jedzie się dalej. Czasem dojeżdżamy aż do dużego mostu, ale to musi być fest pęd. Takie nocne zawody, wystarczają na długo i wspominamy je przez rok. Potem jest jeszcze tylko ksiądz po kolędzie z przyjściem którego też są pewne rytuały. Zawsze u nas kończy się kolęda, bez względu
na to czy ksiądz zaczyna od Zaborni w stronę rynku, czy od mostu. Ponieważ wizyta jest zapowiedziana, mama robi przygotowania odpowiednio wcześniej. Dobrze, że chodzimy do szkoły i cześć tych zabiegów nas omija. Przede wszystkim w dniu kolędy w domu musi być tato, od rana jest kropiony, naciągany i prasowany na karton obrus, czyszczone sztućce srebrne, które tylko są dla księdza i odpowiednie jedzenie, w przygotowaniu którego mama się lubuje. Obowiązkowy jest też tort makowy z masą cytrynową. Ksiądz z organistą są oczekiwani od południa i witani już od schodów, każde z nas musi popisowo odegrać jakiś utwór na pianinie, a potem przychodzi do nas pan Domb z panią Anielicą. Czasem kolęda trwa do późnego wieczora. Ważne jest, kto pierwszy siądzie na miejscu po księdzu, bo to przynosi szczęście.
* * *
W maju Marek ma zdawać maturę, choć na wywiadówce w styczniu, jedyny w klasie miał siedem pał, ale większość poprawił i chyba zda. Hana chodzi do pitulanek, bardzo dobrze się uczy, ale wraca późno i nic w domu nie pomaga, bo jest zmęczona. Jak czasem opowiada co słychać w jej szkole, to włosy się jeżą na głowie - jaka tam niesprawiedliwość, ale u nas nie lepiej. Liczą się tylko dzieci lekarzy
i nauczycieli, reszta zawsze dostaje tróję. Mariola w swojej klasie jest gwiazdą. Mamy chłopców na wywiadówce opowiadają tylko o Mariolce, jak to synalki do niej wzdychają. Ze mną w szkole nie ma kłopotu, ale nie jestem celerką, choć zawsze wszystko umiem i nawet, jak nikt nie wie czegoś, to ja wiem.
Ostatni miesiąc spaliśmy u Choczajki, bo tato był chory i leżał w pokoju.
Po pogrzebie wróciliśmy do domu i byłoby chyba dziwnie, ale dzięki cioci Zosi dostaliśmy przydział w bloku na księżych polach i wreszcie i my się wyprowadzamy.
W dniu przeprowadzki, która wypadła w prima a aprilis, Wacek przyjechał na podwórze wielkim samochodem z dwoma znajomymi, ale prócz pianina i kilku paczek z ubraniami, pościelą i naczyniami nie mieliśmy co przewozić. Łóżka przy demontażu się rozleciały, że nie było co zbierać, szafa się wykrzywiła i rozlazła, jak wyjęliśmy szufladę z dołu, z materaców sypał się proch, mama zostawiła je Gieni do spalenia. Kawałek kredensu od Dembów, lustro po pierwszej żonie taty, pianino i trochę tych paczek - to cały nasz dobytek. Nawet nie wiedziałam, że jesteśmy tacy biedni.
Marek zdał maturę i pojechał zdawać egzaminy do Szkoły Morskiej, Mariola i Hana przyniosły nagrody za świadectwo.
W nocy śnią mi się gaje, Bukowa łąka, podwórze u Dembów, sadzenie ziemniaków koło Majorki i nocna sanna, tak, jakbym tam została.

Od września idę do liceum, ciekawe, jak będzie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:02, 22 Cze 2010    Temat postu:

Wspaniały tekst, czytam jednym tchem i po ostatniej kropce mam ochotę na więcej. Gdybyś chciała dopisać dalszy ciąg, będę wierną czytelniczką.
Podoba mi się opis życia w małym, letniskowym mieście, z wszystkimi radościami i trudami codziennego dnia, pokazany oczami dziecka, ale dziecka rosnącego i dojrzewającego w czasie opowiadania. Przepływ czasu jest ledwo dostrzegalny, ale konkretny - misternie to rozegrałaś.
W tym miasteczku najważniejsi są letnicy, a ta druga strona, opiera swój byt na obsłudze gości "z wielkiego świata". Ciężka praca nawet całkiem małych dzieci, doskonale świadomych wagi zadania, opłaca się podwójnie bo wiele obserwują, poznają, uczą się od swoich gości, zawierają ją także przyjaźnie.

Gdyby ktoś nie kojarzył o jakie miasto chodzi, podpowiadam: to Rabka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:44, 23 Cze 2010    Temat postu:



Christin Wesoly

Na Ciebie zawsze można liczyć - Wesoly powtórzę za Papieżem JPII Wesoly

Wszyscy chcą dopisków i ciągu dalszego - i uzupełnienia w pomiedzyczasie- tylko kiedy ja mam to spisać, jak nie dość że wszystko w galopce to już tchu brak Wesoly

Ale - postaram się przysięgam Embarassed

Dopiszę ważne wydarzenia, które podczas pisania najnormalniej mi się przypomniały - tylko proszę o deczko cierpliwości:)
Dziękuję za komentarz, który, co tu ukrywać - dodaje skrzydeł Wesoly
Dziękuję Wesoly

Przepraszam, ze się tekst rozsypał (przyklejany z Worda)-nie miałam siły już go poprawiaćWesoly przepraszam Wszystkich czytających za tę niedogodność Smutny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Shibbi dnia Śro 20:50, 23 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antra




Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzesko
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:47, 25 Cze 2010    Temat postu:

Christine napisał:
Wspaniały tekst, czytam jednym tchem i po ostatniej kropce mam ochotę na więcej. Gdybyś chciała dopisać dalszy ciąg, będę wierną czytelniczką.
Podoba mi się opis życia w małym, letniskowym mieście, z wszystkimi radościami i trudami codziennego dnia, pokazany oczami dziecka, ale dziecka rosnącego i dojrzewającego w czasie opowiadania. Przepływ czasu jest ledwo dostrzegalny, ale konkretny - misternie to rozegrałaś.
W tym miasteczku najważniejsi są letnicy, a ta druga strona, opiera swój byt na obsłudze gości "z wielkiego świata". Ciężka praca nawet całkiem małych dzieci, doskonale świadomych wagi zadania, opłaca się podwójnie bo wiele obserwują, poznają, uczą się od swoich gości, zawierają ją także przyjaźnie.

Gdyby ktoś nie kojarzył o jakie miasto chodzi, podpowiadam: to Rabka.



Bardzo podobają mi się utwory Shibbi, przeczytałam wszystkie na tym forum i chciałabym poznać całą twórczość tej autorki. Jeżeli jest możliwość, to proszę o informację jak do niej dotrzeć, pozdrawiam, antra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 2:40, 29 Cze 2010    Temat postu: Ech:)

Za to że mnie znalazłaś ------------- no i przeczytałaś Wesoly


Dziękuję Embarassed


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ella_hagar




Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mazowsze
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:47, 29 Cze 2010    Temat postu:

Ładny, dobry kawałek prozy, Shibbiaczku : )
To znaczy naprawdę dopracowany, ładny i odautorski, czyli w Twoim stylu.
Historia wciągająca, narracja ekstra.
Jestem pod wrażeniem. Brawo!!!

To mi przypomina nieco książkę Honoraty Chróścielewskiej „Królowa Majorki”. Lubię ją czytać, czasem wracam.
Tam też funkcję narratora pełni mała dziewczynka. I też przedstawia współczesną rodzinę z typowymi problemami dnia codziennego. I też było tam sporo poczucia humoru.

Myślę, że wiele osób sięgnęłoby po Twoją książkę, Shibbi.
Mogłabyś pokusić się i napisać jakąś większą całość. Warto. Namawiam z całego serca. : )


I buziaki ślę. : )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:01, 29 Cze 2010    Temat postu:

Jezyk

czekałam na Ciebie Hagaruniu:)

hmm.. książkęWesoly

Napiszę - jak mnie zamkniecie w jakiejś klasztornej celi z łapami w kajdankach przy klawiaturze - nie ma sprawy Wesoly

Ale ponieważ KAŻDY kto ten kawałeczek przeczytał , podpowiada to samo, dlatego się jednak zmobilizuję----
pogoda deczko nie sprzyja - wiesz, że jestem powsinoga, biorę aparat i nawet sama idę przed siebie- a potem umęczona szukam po omacku wyrka i lulanko:)

Ale - - niepokój już zasiany, czyli zaczęłam nosić w sobie pomysł ciągu dalszego - jak i dopisków - nawet spisałam w punktach co powinnam jeszcze umieścić w tym tekście i kogo nie pominąć i jak Bozia da to pewnie któregoś dnia zasiądę pilnie i przeleję to na ekran i oczywista wklepię TU Wesoly

Dzięki, że przeczytałaś i wyraziłaś głośno swoje odczucie - i strasznie mi miło, że sie spodobałoWesolyWesoly

Ściskam M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antra




Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzesko
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:14, 29 Cze 2010    Temat postu:

Wszystkie opowiadania Shibbi są pięknie napisane, podobają mi się tak, że proszę o przesłanie na mój e mail w sposób jaki CI Shibbi odpowiada, z góry bardzo dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie, antra


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Polka




Dołączył: 13 Gru 2009
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:47, 06 Lip 2010    Temat postu:

Jestem pod wrażeniem))) Brawo Shibbi !!!

mnie też mama kiedyś ,,napchała do palców waty,, by buty nie spadały Wesoly

Czekam na ciąg dalszy Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:48, 07 Lip 2010    Temat postu:



teraz to sie zabiję Laughing Laughing nie ma totamto

PS. Postaram sie --------- już nie mam wyjścia kurde mollllllllllllll



Embarassed
Smutny
Wesoly
Wesoly

dziękuje za tego KOPA !!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
antra




Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Brzesko
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:47, 17 Wrz 2010    Temat postu:

Wpadam tu często w nadziei, że Shibbi coś wkleiła nowego, ale nie znajduję. Może się kiedy doczekam, a znane mi utwory czytam po kilka razy, naprawdę jest w nich coś ...COŚ.....poetycznego. Pozdrawiam ar.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:48, 19 Wrz 2010    Temat postu:

Embarassed

Napisze przysięgam Wesoly

Jestem w trakcie korekty moich opowiadań (które znacie) o chorobie . Dopadła mnie taka jedna uparta i każe to wydać - ale kazała uzupełnić o czas miedzy jednym a drugi i po drugim - Opowiadanie ostatnie było konkursowe i tez ograniczone ilością znaków - . TYRAM ostro ale ponieważ jestem w Kraku u Mamy - a tu TEMATÓW do rozpisania co minute Wesoly z dziesięć sztuk WesolyWesoly
Szczerze mówiąc zagubiłam sie trochę w tych wyjazdach, pociągach, samolotach i wrażeniach i nie umiem sie skupić - ale robię wszystko żeby dojść do tej postaci. Odkładam pędzle i inne szydełka -
Dzieki Wszystkim za KOPA WesolyWesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:42, 26 Lut 2012    Temat postu:

Kochana Shibbi, dotrzymuj przysięgi Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shibbi




Dołączył: 30 Sty 2009
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:24, 26 Lut 2012    Temat postu:

Confused Confused Confused Confused Confused Confused Confused


Jezu piszę ale nie mam czasu -
szkole sie w jednoosobowej księgowości - wariuje!!@
Piszę do gazety tubylczej - ale nie wklepuje TU bo WAS chyba to nie interesuje -
no i TYRAM za pieniądze bo muszę zapłacić furęęęęęęęWesoly


Ale pamiętam o "Dzieciach ..." mam wypunktowane co dopisać i D O P I S U J E !!!!


chcecie po kawalu ?? czy całe ?????


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Christine
Administrator



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 544
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:40, 26 Lut 2012    Temat postu:

Dawaj po kawału, bo inaczej nic nie będzie.

Przeczytałam sobie jeszcze raz Dzieci z Zaborni i znowu się wzruszyłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Christine dnia Nie 20:57, 26 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.amarylis.fora.pl Strona Główna -> NOWA PROZA Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island